Do
pewnego momentu wszyscy jesteśmy normalnymi ludźmi.
W pewnym momencie wszyscy stajemy się niezwykłymi istotami.
Dla
jednych ten moment następuje wcześniej, a dla innych później. Pewnym jednostkom
wystarczy przeżyć zaledwie kilka sekund na tym świecie, by zatracić swoją
normalność i stać się niesamowitym, niepowtarzalnym... wyjątkowym. Zdarzają się
też tacy, u których ten moment następuje już w chwili poczęcia.
Jednak
znaczna większość ludzi musi czekać, czekać, czekać i czekać... Kilka dni?
Kilka tygodni? Kilka lat? Czasami też - kilka dekad.
Zdarzają
się też ludzie, którzy nigdy nie dostąpią tego zaszczytu. Umierają jako
zwyczajni szarzy ludzie z mniej lub bardziej szczęśliwymi wspomnieniami.
Ale nie
o nich jest ta opowieść.
Nasza
historia skupi się na chłopcu, którego niezwykłość stała się jego
przekleństwem. Będzie to opowieść o człowieku, ale i... o potworze.
Kajdany
mocno zaciskały mu się na nadgarstkach i ilekroć próbował ułożyć ręce w nieco
dogodniejszej pozycji, metal boleśnie ocierał się o jego skórę. Dotyk srebra
sam w sobie wywoływał w jego ciele niemiłe dreszcze. A może to była ta
gorączka, która nie ustępowała mu kroku od kiedy dobył miecza?
Nie
wiedział.
Pot
spływał mu po czole i skapywał na kamienną posadzkę ogromnej sali.
Kap -
kap.
Kap -
kap.
Był jak
w transie.
Ciemniał
kamień pod jego stopami. Zdaje się, że wzór na podłodze miał coś znaczyć.
Może
był to pentagram? Chłopak pamiętał - kiedyś na lekcji nauczyciel wspominał o
tym, jak ważny jest dobrze narysowany krąg. Właściwy pentagram krępuje demona
wewnątrz i zmusza go do wykonywania poleceń przyzywającego. Śmieszne. Teraz o
tym pamiętał, a na lekcji nie potrafiłby przypomnieć sobie ile ramion ma
gwiazda pentagramu.
Śmieszne.
Przecież
sam był demonem.
Czyżby
chcieli go uwięzić? Podporządkować swojej woli? Uczynić z niego broń?
Głupku!
Przecież taki był ich plan od samego początku - odpowiedział sobie w
myślach.
Zimny
powiew zatęchłego powietrza dotarł do niego z trybun. Poczuł jak ochładza
rozpaloną skórę i łaskocze go w nos. Nie powstrzymał się. Kichnął, a dźwięk
jego kichnięcia echem rozległ się w ogromnej sali, odbijając się od ścian,
skacząc z kolumny na kolumnę, wędrując w górę, ku sufitowi, którego nie mógł
dostrzec.
Na
sklepieniu jawiło się wyłącznie liche światło, które wyodrębniało nieco kształt
kolumnad oznaczających galerie na kolejnych piętrach. Pięły się w górę i w górę
i w górę... tak w nieskończoność, ku niebiosom. Tam, gdzie nie ma, nie było i
nie będzie dla niego wstępu.
Sala
była mroczna, jak na Watykan.
Tlił
się w niej ten zimny, gotycki blask minionych wieków. Czasów, gdy człowiek
próbował sięgnąć Boga, znaleźć się bliżej Niego, a w tym celu porzucał wszelkie
doczesne pragnienia. Budował, budował i budował, by na końcu umrzeć wśród swojego
smrodu, brudu i ubóstwa.
Lub
odkrywał, że nieważne jak wysoko się wespnie, nigdy Go nie dosięgnie.
Wówczas
skakał ze swojej wieży, prosto w otwarte szczęki Otchłani, potwora Lewiatana,
Bramy Gehenny.
Śpiewy
Grigori zlały się w jeden mocny głos. Ten głos go potępiał, skazywał.
Na co?
Na co? Na co?
Nie
rozumiał.
Widział
jedynie zarysy szarych płaszczy Grigori, mrok ich ukrytych pod kapturami
twarzy. Czuł na sobie ich potępiający wzrok pełen obrzydzenia, ale i, co
dziwne, współczucia. Znalazł w ich śpiewie nadzieję, ich osobistą nadzieję,
która teraz wypełniała go i uspokajała.
Spuścił ciężkie, jak ze spiżu, powieki i otworzył usta. Jego oddech zmienił się w parę, a on sam opadł na kolana, wydając z siebie głośny, agonalny wrzask. Palący go ogień na chwilę zgasł, by potem zapłonąć z nową siłą.
Spuścił ciężkie, jak ze spiżu, powieki i otworzył usta. Jego oddech zmienił się w parę, a on sam opadł na kolana, wydając z siebie głośny, agonalny wrzask. Palący go ogień na chwilę zgasł, by potem zapłonąć z nową siłą.
Gdy
otworzył oczy zobaczył błękit i tylko błękit. Płomienie sunęły po ścianach,
zapalając kolejne pochodnie. Płynęły niczym węże, oplatały się wokół kolumn,
ale omijały kryjących się w galeriach Grigori.
Płonęły
wzory pod jego stopami. Płonęła pięcioramienna gwiazda z czubkiem skierowanym
ku górze. Ku niebu.
Może
rzeczywiście była dla niego jakaś nadzieja.
Wiedział jednak, że przyjdzie mu za nią słono zapłacić.
~*~
Serdecznie dziękuję za przeczytanie prologu: "Raju utraconego". Mam nadzieję, że przypadł wam do gustu mimo nieco mroczniejszego i bardziej podniosłego klimatu.
Takie będzie to opowiadanie.
Z pewnością znajdą się tu lżejsze, komediowe wątki, lecz będzie również mnóstwo powagi, grozy i mroku.
Tak wyszło.
Jakoś.
Dziękuję za uwagę,
Erebos.
Tak jakoś wyszło, hę? :P
OdpowiedzUsuńAh! Ileż ja żem czekał na ten prolog! Zdecydowanie za długo c:
Cieszy mnie to, że będzie to bardziej poważne aniżeli komediowe, bo na internecie za dużo już tego kolorowego i słodkiego życia Rina :/ Zwymiotować można... No, ale nie będę przedłużył! Prolog klimatyczny, reszta rozdziałów - mam nadzieję - też będzie, więc pozostało mi życzyć powodzenia i czekać na pełnoprawny rozdział! ;)
Wreszcie i nareszcie !
OdpowiedzUsuńCzekałem, czekałem i się doczekałem! I jestem zadowolony.
Mam nadzieje że nas pozytywnie zaskoczysz Erebos. Skoro takie miano przybrałaś niech i tak będzie. Czekam więc na kolejne rozdziały :P