Polecam korzystanie z przypisów znajdujących się na spodzie rozdziału - słowa, do których potrzebne są przypisy oznaczyłam gwiazdką. W razie pytań proszę o przeczytanie WYJAŚNIEŃ - również na spodzie - lub zadanie pytania w komentarzu.
Miłej lektury.
Rozdział dedykuję Mateuszowi.
~*~
Rin nigdy nie uważał się za
szczęśliwca.
Życie na
każdym kroku przypominało mu, że idzie ścieżką pecha, ale zdarzało się, że los
na chwilę o nim zapominał, a wówczas miewał lepsze chwile. Tak jak wtedy, gdy
znalazł pracę lub gdy przyjęli go do Akademii.
Wszystkie te
szanse, które wpadały mu w ręce, zdawały się zaledwie przebłyskami szczęścia,
przeświecającymi przez ten niekończący się łańcuch tragedii. Wprawdzie znalazł
pracę, całkiem niezłą – lecz szybko ją utracił – przez czynnik paranormalny
swojego życia. Potem umarł Shiro. I wtedy nieszczęścia zdawały się spadać na
niego lawinowo.
Upór i łut
szczęścia zapewniły mu miejsce w Akademii Prawdziwego Krzyża. Wkrótce odnalazł
ludzi, których śmiało nazywał przyjaciółmi. Pokonał przeciwności, zdobył
chowańca i zdał egzamin na Exwire. Wydawało mu się, że nic już nie może pójść
źle, ale wtedy dziedzictwo się o niego upomniało.
Pomijając
szczegóły, których wolał nie pamiętać, potrafił najkrócej opisać tę historię w
trzech słowach: Zbrodnia i kara.
Teraz gdy
życie dało mu drugą... albo trzecią czy czwartą szansę, wiedział, że nie
powinien się cieszyć, bo wkrótce i to mu odbierze. Postawił na czujność oraz
zachowanie emocjonalnej rezerwy, o co nikt nigdy by go nie podejrzewał.
Angelus Domini nuntiavit Mariae.
Et concepit de Spiritu Sancto.*
Na placu św.
Piotra w Watykanie był taki ścisk, że gdyby się chciało wcisnąć szpilkę,
pomiędzy dwójkę ludzi, to należałoby to uczynić wyjątkowo umiejętnie. Dlaczego?
Ponieważ na każdą lśniącą główkę szpilki przypada trzynastu czartów. A każdy,
kto pragnąłby zasiać diabelskie nasienie w Stolicy Apostolskiej, musiałby
wykazać się sprytem.
Tak
przynajmniej stwierdził Shiro, gdy opowiadał o swojej wycieczce do Watykanu.
Anegdota o diabłach na szpilce szybko stała się jego ulubioną anegdotą oraz
fragmentem okolicznościowych kazań.
Rin nie
wiedział, w jakim stopniu była to prawda, lecz musiał przyznać, że jego opiekun
idealnie opisał tłok panujący na placu. To wrażenie potęgował niesamowity żar
lejący się z nieba, do którego chłopak jeszcze się nie przyzwyczaił. Czyste
niebo, włoskie czerwcowe słońce oraz żar ludzkich ciał i oddechów tworzyły
swego rodzaju otwartą saunę.
Tłumy
turystów zgromadziły się przed oknem papieskim o godzinie dwunastej w południe,
oczekując na modlitwę Anioł Pański.
Rin również
oczekiwał, ale na coś zgoła zupełnie innego. W gwoli ścisłości – kogoś. Jednak
nie miał pojęcia, jak wśród tej ludzkiej masy rozróżni owego człowieka. Uznał
jednak, że pozwoli sprawom potoczyć się ich własnym torem, więc tkwił oparty o
jedną z wielu kolumn otaczających plac św. Piotra i wsłuchiwał się w głos
Benedykta XVI oraz odgłosy tłumu.
Od tyłu czuł
wbijający się w jego łopatkę łokieć, a przed sobą miał cały rządek ludzi
klęczących przed tyłkami innych homo sapiens, bo przez tłum nijak można było
dostrzec okna, co najwyżej ozdobny tympanon.
Ave
Maria...
Znał tę
modlitwę, zarówno po japońsku, jak i po łacinie, o grece nie zapominając, ale
nie zamierzał się modlić. Nie modlił się ani razu od śmierci Shiro. Zresztą
staruszek nigdy nie wymuszał pobożności ani na nim, ani na Yukio. Pozwalał im
kroczyć własną ścieżką i dokonywać samodzielnych wyborów.
Dlatego Yukio
uczęszczał na niedzielne msze, natomiast Rin nie.
Ecce
Ancilla Domini.
Fiat mihi secundum Verbum tuum.
Czekał i
czekał, wiedząc, że najprawdopodobniej się nie doczeka, wróci do swojej kwatery
samotnie – jakimś cudem nie gubiąc się po drodze – wyjaśni ojcu Bazylemu łamaną
angielszczyzną, że nie spotkał się z Jak-mu-tam, a ten zdzieli go drewnianą
laską i wyniknie kolejne nieporozumienie.
Westchnął
zrezygnowany. Modlitwy wysłucha do końca, a zniknie około rozważań, bo
przypuszczał, że wraz z zamknięciem okna, tabun ludzi stratuje go w drodze
powrotnej.
Ave
Maria...
- Nasłuchałeś
się? – spytał ktoś nagle po japońsku.
Jego głos
przedarł się przez monotonne pomruki tłumu, a Rin poczuł gorący oddech na swoim
wilgotnym od potu karku. Chłopak momentalnie wyprostował się jak struna i
prawie runął na klęczącą przed nim staruszkę. Kilka par oczu zwróciło się ku
niemu, gdy syknął przez zęby przekleństwo w ojczystym języku.
Właściciel
głosu zachichotał.
Rin odwrócił
się w miarę swoich możliwości – bliskość ludzi ograniczała jego manewry — i
stanął twarzą w twarz z jakimś młodym mężczyzną. Facet mógł dobiegać
trzydziestki, miał czarne, nastroszone włosy oraz pomarszczone, błyszczące od
potu czoło i śniadą cerę.
- Witaj!
Przepraszam, że cię przestraszyłem – powiedział rześko.
Stali tak
blisko siebie, że czoło tamtego niemal stykało się z nosem Rina.
Mężczyzna – co
teraz zauważył – miał skośne oczy, wskazujące na azjatyckie korzenie, nad nimi
wyrastały krzaczaste brwi i szeroki, a jego usta rozciągały się w szerokim
uśmiechu.
- Powinniśmy
chyba udać się w nieco bardziej przestronne miejsce, nie uważasz? – zaproponował.
- To ty
wybrałeś miejsce spotkania – zauważył trzeźwo Rin, odzywając się po raz
pierwszy od porannego posiłku w towarzystwie ojca Bazylego.
Nieznajomy
zaśmiał się i przytaknął.
- Oczywiście,
bardzo chciałem, byś przed opuszczeniem Rzymu zobaczył plac świętego Piotra.
Słyszałem, że niechętnie opuszczasz swoją celę – wyjaśnił. – O tym jednak
później, teraz chodźmy się czegoś napić, co powiesz na to?
Wzruszył
tylko ramionami w odpowiedzi. Nieznajomy nie stracił jednak zapału. Wziął go za
nadgarstek i pociągnął przez tłum, lawirując pomiędzy turystami, klęczącymi
bądź stojącymi, rzucając każdemu, choćby i lekko szturchniętemu, głośne
przeprosiny po włosku.
- Nazywam się
Toshio Bianchi* i przez najbliższych siedem dni w Rzymie mam być twoim
przewodnikiem, a także opiekunem – przedstawił się mężczyzna, gdy już wydostali
się na ulicę.
Nie, żeby na
ulicy było mniej ludzi, ale ich „przepływ” z miejsca na miejsce okazał się tam
zdecydowanie szybszy. W tłumie widział zarówno rodowitych Włochów, jak i
ciemnoskórych przybyszy z Afryki, Arabów o karmelowej karnacji oraz turystów
wszelkiej maści. W takiej masie różnorodności nie był w stanie rozróżnić
jednostek, ale wciąż próbował. To pomagało mu zachować niejakie poczucie
bezpieczeństwa w obcym miejscu.
Zwłaszcza gdy
cały czas czuł na sobie baczne spojrzenia gwardzistów.
Świetnie
wtapiali się w tłum, udając zwykłych przechodniów, ale gdy się wiedziało o ich
obecności, to nie sposób było przeoczyć błysk lufy karabinu na dachu budynku
lub handlarza pamiątkami o przenikliwym wzroku.
- Wybacz, ale
zapomniałem kompletnie, jak masz na imię! – powiedział głośno Toshio.
Rin mógłby
pokusić się o stwierdzenie, że mężczyzna wrzasnął mu do ucha, ale musiał
odzywać się naprawdę głośno, by przekrzyczeć uliczny gwar.
- Rein
Wolfgang Egin* – odpowiedział stanowczym tonem chłopak.
Mówił bez
zastanowienia, jakby tylko czekał, aż jego przewodnik zada to pytanie. Ostatnie
godziny przed wyjściem z klasztoru spędził w swojej celi, powtarzając
uporczywie metryczkę, którą pod okiem dowódcy gwardii przygotowywał kilka dni
temu. Pułkownik Matthieu Langlois* obstawał przy tym, że Rin powinien
używać nazwiska rodowego swojej matki, bo dzięki niemu w Europie otrzyma
zaplecze w postaci rodzinnej reputacji. Podobno fach egzorcysty przechodził w
jego rodzinie z ojca na syna lub z matki na córkę. Rodzinka z tradycjami —
można by rzec.
Z kolei ‘Rein
Wolfgang’ było jego pomysłem. Pierwsze imię, dość oczywiste, brzmiało po prostu
podobnie do angielskiej wymowy ‘Rin’, więc pomyślał, że szybciej wejdzie mu w
nawyk. Wolfgang wybrał ze względu na wspomnienia. Shiro Fujimoto, jego
dawnemu opiekunowi, można było wiele zarzucić – a przy tym cholernie zły gust
muzyczny. Stary grzyb uwielbiał klasykę — w tym Mozarta, Beethovena i Bacha.
Rin nie zliczył, ile razy słyszał graną na kościelnych organach Lacrimosę*.
Imię ‘Wolfgang’ widziane na zapisach nutowych wryło mu się w pamięć na zawsze.
- Miło mi cię
poznać Rein.
Dotarli do
rzeźbionej fontanny na rogu ulicy, przypominającej nieco prostokątną wannę z
trzema kranami. Toshio wydobył z torby bidon i napełnił go wodą. Rin zaś
pochylił się, by wziąć kilka porządnych łyków i ochlapać twarz. Wszędzie w
Rzymie napotykał albo fontanny, albo podobne krany. Ojciec Bazyli wyjaśnił mu,
że był to jeden z niewielu trafionych pomysłów stolicy* – służyły zarówno
spragnionym turystom, jak i miejscowym.
- Ach, pyszna
– westchnął Toshio. – Prawda, że to miłe orzeźwienie?
- To tylko
woda – zauważył niepewnie Rin, lekko skonsternowany doborem słów jego rozmówcy.
Rozumiał
wszystko, co Toshio mówił, ale ten używał tak sztywnego, oficjalnego i
przesadzonego słownictwa, że chłopak miał wrażenie, iż prowadzi rozmowę z
jakimś urzędnikiem*. Czuł się jak na rozmowie o pracę kilka miesięcy temu.
- A, tak –
przyznał przewodnik. – Ale wyborna, nie uważasz?
Pokiwał głową
z rezygnacją. Nie było sensu się sprzeczać.
Przyszło mu
do głowy, że Toshio wychował się z daleka od Japonii, dlatego mówi w tak
dziwnie wyrafinowany sposób.
Przewodnik
przyglądał mu się badawczo, jakby obserwował jakiś nowy, fascynujący gatunek
zwierzęcia. Rin nie lubił tego spojrzenia. Przyzwyczaił się już do taksującego
wzroku zakonników w klasztorze, a także surowych oczu gwardzistów, a to była
dla niego kolejna nowość w tym obcym miejscu.
Sympatia,
ciepło, ciekawość.
- Przejdźmy
może do rzeczy? – zaproponował Toshio.
Poruszył się
znacząco, zachęcając Rina do spaceru. Chłopak pozwolił się prowadzić. Nie znał
Rzymu, a Toshio był tubylcem, więc postanowił zdać się na niego.
- Ty
decydujesz.
- W porządku –
odparł krótko. – Zacznijmy więc może od historii Rzymu...
Rin był nieco
zaskoczony. Nie spodziewał się, że faktycznie na tym będzie polegać
‘zwiedzanie’. Myślał raczej o mówieniu szyfrem, opowieściach o początkach
działalności egzorcystów w Watykanie, czy innych demonach.
Tymczasem
Toshio faktycznie opowiadał o Rzymie.
Zaczął od
legendy o dwóch braciach – Remusie i Romulusie*, rzekomych założycielach
miasta, szedł przez anegdoty i teorie – jak na przykład to, że wilczyca, która
wykarmiła bliźniaków mogła w istocie być prostytutką, przyjmującą klientów w
lesie, czemu zawdzięczała pseudonim ‘Wilczyca’. Mówił o upadkach królów, o
demokracji, a także nadejściu cesarstwa.
Rina niezbyt
to wszystko interesowało, ale nie miał wyboru. Podążał za Toshio krok w krok, słuchając
jednym uchem i obserwując otoczenie. To drugie było znacznie ciekawsze.
Podobały mu się te wszystkie antyczne budowle – łuki triumfalne, kolumny i
świątynie, które wcześniej kojarzył tylko z filmów i podręczników (choć
zaglądał do nich rzadko). Rzym wyglądał, w porównaniu do Tokio, jak wyjęty z
innego świata.
Czasem on i
Toshio wsiadali w autobus, by pojechać na drugi brzeg Tybru lub na drugi koniec
miasta, ale nie przeszkadzały mu nawet zatłoczone pojazdy, czy wolny i
chaotyczny ruch uliczny. Niemal godzinny postój pod fontanną di Trevi
wynagrodził w większym stopniu trudy podróży.
Przestał
nawet zwracać uwagę na gwardzistów, którzy podążali za nimi jak wierne cienie.
I tak minęły
mu pierwsze trzy dni pod opieką Toshio Bianchi’ego.
Mężczyzna był
jowialny, opowiadał mnóstwo żartów i anegdot, pokazywał mu miasto, odkrywając
jego kolejne aspekty. Zaczęli od standardowych zabytków Rzymu, a skończyli na
pojedynczych, malowniczych kościołach. Toshio pokazał mu też ludzi.
O tak, to
było ważne.
Może nawet najważniejsze.
W porządku,
po kilku dniach Rin wiedział mniej więcej, jak poruszać się po Rzymie oraz znał
jego ładne zakątki, ale to objaśnienie kultury tych dziwnych Europejczyków
okazało się najważniejszym elementem ich całodniowych wycieczek.
- Ciao*, Marta!
– zawołał na wejściu do jednej z niewielu świeckich lokatorek klasztoru
serafinów w Watykanie.
Kobieta
odłożyła natychmiast kosz z owocami na stół i podbiegła, by ucałować go w oba
policzki*. Zatrzymała się jednak wpół kroku, gdy przypomniała sobie, jak bardzo
chłopak tego nie lubił. Rin jednak zaskoczył ją, sam pokonując dzielącą ich
odległość. Wycałował jej pucołowate policzki z głośnymi cmoknięciami, po czym
przytulił. Następnie zabrał jabłko z koszyka i udał się do swojej celi.
Tego samego
dnia po obiedzie został w jadalni z ojcem Bazylim, kiedy pozostali zakonnicy
udali się na wieczorną modlitwę. Pomieszczenie, w którym jadali, było skromne i
surowe, w dodatku widocznie stare. Podłogi nie wymieniano w nim chyba od kilku
dekad, bo deski zostały wręcz oszlifowane przez buty zakonników, że nie dało
się odróżnić poszczególnych klepek.
Ściany
pokrywała tapeta przypominająca wnętrze pieca do pizzy, a z sufitu zwisał
nieduży, niepasujący do wnętrza, żyrandol z abażurem przypominającym wdowi
welon. Żarówka nie dawała zbyt wiele światła, a w dodatku ćmiła, więc w jadalni
panował nieprzerwanie półmrok, do tego stopnia, że twarz ojca Bazylego
przypominała zlepek wirujących iskierek.
- Jak idą
twoje wycieczki z panem Bianchi? – spytał Bazyli po angielsku, nalewając Rinowi
wina do kielicha.
To była
kolejna rzecz, do której musiał się przyzwyczaić. Włosi pili wino tak jak
Japończycy zieloną herbatę. Podawali je nawet dzieciom do kolacji, nie patrząc
szczególnie na ich wiek.
- Właściwie
dobrze – odrzekł krótko, cudem powstrzymując się od wzruszenia ramionami. Basilius
D’Onofrio* wiele znosił, ale na pewno nie podobnie lekceważące gesty. – Dużo
opowiada mi o Rzymie. Trochę szkoda, że będę musiał stąd wyjechać.
Bazyli
pokiwał głową. Jego łysą głowę pokrywały teraz drobne, czarne włoski.
- Nam również
jest przykro, polubiliśmy twoje towarzystwo – przyznał, uśmiechając się
życzliwie.
- Chyba nie
wszyscy podzielają ojca zdanie – zauważył kwaśno Rin. – Tylko nie rozumiem
właściwie, po co te wypady na miasto i w ogóle...
Nie lubił
angielskiego. Ten język wydawał mu się nielogiczny, brzmiał ostro i
nieprzyjemnie dla ucha. No, chyba że w piosenkach... Mógł godzinami słuchać
melodyjnego głosu Tarji z Nightwish lub Sharon z Within
Temptation*. Z kolei włoski... Brzmiał ładnie, bardzo lekko i rytmicznie.
Rin czuł, że gdyby mógł wybierać, to najchętniej uczyłby się włoskiego.
- Musimy cię
nieco rozruszać – odparł raźno Bazyli. – Trochę chyba zaśniedziałeś –
stwierdził szczypiąc nastolatka w policzek. – Nic, tylko siedzisz w celi, udajesz,
że się uczysz i smalisz cholewki do okna, jakby gdzieś tam za siedmioma górami
czekała na ciebie księżniczka Marguerita*.
Rin poczuł
ukłucie w sercu i na chwilę wszystko do niego wróciło. Cudem powstrzymał napad,
biorąc głęboki wdech i wychylając duszkiem cały kielich wina. Poczuł gorącą
krew uderzającą mu do twarzy oraz dziwny skurcz w żołądku. Nie przepadał za
smakiem wina, ale picie go dawało mu dziwną satysfakcję.
- Wcale nie –
mruknął, trochę urażony. – Próbuję się...
-
Przystosować? Przyzwyczaić? Tego nie zrobisz, siedząc w zamknięciu. Fakt,
Włochy to nie Belgia, ale bliżej im do siebie niż Europie do Japonii – wysunął
spostrzeżenie zakonnik. – A ty musisz wyjść do ludzi, nauczyć się patrzeć im w
oczy i chociaż spróbować pokazać tę waszą słynną japońską uprzejmość.
Przytaknął i
sięgnął ku dzbanowi z wodą. Wypił prosto z niego kilka łyków, po czym odstawił
z powrotem na stół. Ojciec Bazyli cały czas go obserwował. Chłopak czuł się
cholernie niezręcznie.
- Choć jedno ci
przyznam, Rinie, w twoim przypadku nie trzeba będzie aż tak dużo pracować.
Chyba że nad manierami. A teraz dobranoc.
Zakonnik
poklepał go krzepiąco po ramieniu, a następnie wstał, podpierając się łaską.
Drżał cały i skrzypiały mu kolana przy pierwszych trzech krokach.
Rin wziął
kielich w dłoń, przyglądając mu się, jak najbardziej interesującemu
przedmiotowi we wszechświecie, gdy wtem ojciec Bazyli znów się odezwał. Chłopak
odwrócił się ku niemu.
Stał w progu
jadalni, podpierał się laską i trzymał futryny.
- Ach,
jeszcze jedno. W sobotę, przedostatni dzień twojego pobytu, przybędzie do nas Inkwizytor.
Przyjeżdża do Rzymu aż z Londynu, by urządzić ci ostatni test, przed wyjazdem
do Belgii.
Rin poczuł
rosnącą w gardle gulę. Nienawidził testów jeszcze przed tym fiaskiem z
Szatanem, a teraz zwyczajnie go przerażały.
- Jaki test?
– spytał z nadzieją, że to będzie zwykły sprawdzian wyboru, jak podczas zajęć
profesora Tsubakiego. – I... jaki Inkwizytor?
Ojciec Bazyl
popatrzył na niego ze współczuciem.
Rinowi przemknęło
przez głowę, że znowu objawiają się jego braki w wiedzy o Zakonie.
- Jutro
wieczorem na obiedzie obecnością zaszczyci nas dowódca gwardii, myślę, że
wytłumaczy ci wszystko, co musisz wiedzieć o naszym sobotnim gościu. Na razie
odpręż się i przygotuj na kolejny dzień poznawania Rzymu, co? Buonanotte.
- Buonanotte*
– odpowiedział z westchnieniem i skinął głową na zakonnika.
Od przyjazdu
do Europy musiał nauczyć się wielu różnych słów i odkrył, że niektóre z nich
mają podwójne znaczenia. Na przykład słowo – cela. Po pobycie w watykańskim
lochu nie sądził, że kiedykolwiek pomyśli o tym wyrazie pozytywnie.
A jednak
niedługo po uniewinnieniu znów zamieszkał w celi.
Dowiedział
się wówczas, że jest to po prostu określenie na pokój w klasztorze. Każdy
zakonnik miał swoją celę i Rinowi także taką powierzono. Znajdowała się na
drugim piętrze niewielkiego ceglastego budynku na obrzeżach Watykanu. Zakon
serafinów był skromny i jego istnienie ograniczało się tylko do terenu Rzymu i
państwa kościelnego. Mieli własną kaplicę, święty obraz oraz relikwię – palec
św. Serafina z Montegranaro*. Ów święty, jak się Rin dowiedział, patronował
jeszcze innemu zakonowi – kapucynów.
Cel w budynku
było około trzydziestu. Wszystkie wyglądały niemal tak samo – białe ściany,
jedno okno otwierane do wewnątrz, ciemnozielona wykładzina, łóżko z
biało-różową pościelą oraz biurko i komoda. Oprócz dwudziestu trzech zakonników
w klasztorze mieszkała też Marta, Rin oraz trzech Włochów, starających się o
przynależność do wspólnoty zakonnej serafinów.
Obecność
kobiety w takim miejscu nieźle zdziwiła młodego Okumurę, ale ojciec Bazyli
szybko wyjaśnił mu to zjawisko. Marta Filippi, czterdziestoletnia wdowa
po piekarzu, była siostrą jednego z braci – Benedykta. Kobieta
przebywała w zakonie na okres kilku tygodni, towarzysząc świętemu obrazowi,
którego nazwy zakonnik nie potrafił przetłumaczyć. Marta modliła się o
wstawiennictwo za swoją córkę chorą na raka. Miękkie serce ojca Bazylego
pozwoliło jej na pozostanie w klasztorze zamiast codziennego dojeżdżania do
Rzymu po dwie godziny z odległej wioski, w której mieszkała.
Sypiała,
zdaje się, w celi na końcu korytarza przy klapie prowadzącej na strych.
To właśnie
tam, w przypływie fantazji, zdecydował się pójść.
Wziął stojący
w kącie kij zakończony hakiem, żeby spuścić klapę, po czym bez trudu spuścił
sobie schody. Trzeszczały i chwiały się pod każdym jego krokiem, ale nie
przejmował się tym zbytnio. Zachowywały się tak za każdym razem, gdy z nich
korzystał, a bywał już na strychu klasztoru przynajmniej cztery razy.
Znalazłszy się na górze wciągnął schodki i zamknął za sobą klapę. Drąg
wcześniej już odstawił na jego pierwotne miejsce.
Odetchnął,
wciągając w nos aromat wilgoci, zbutwiałego drewna, kurzu oraz starych książek.
Na strychu było ich mnóstwo. Większość z nich to opasłe tomiszcza Biblii,
jakieś inne księgi religijne, katechizmy oraz pisma historio- i hagiograficzne*.
Tuż pod dachem stały poukładane na sobie stare meble, a także drewniane
stelaże, puszki z zaschniętą farbą i plandeki — pozostałości po remoncie z
zamierzchłych czasów.
Oprócz tego
była jeszcze metalowa prycza i zakurzony materac, z którego wystawały sprężyny.
Najprawdopodobniej stanowił raj dla moli, podobnie jak obszerna szafa pełna
zakonnych szat, leżąca poziomo na podłodze niemal w centrum pomieszczenia.
To po niej
Rin wspiął się na belkę i wyszedł przez uprzednio otwarte okno dachowe. Poczuł,
zbawienny dla mokrej od potu skóry, delikatny wietrzyk.
Usiadł na
swoim ulubionym miejscu – kawałku dachu, z którego odpadło kilka dachówek.
Następnie powoli opadł na niego plecami, krzyżując ramiona za głową.
Obserwował
pomarańczowe niebo, które na horyzoncie zaczynało już ciemnieć, lecz z wolna.
Dużo jeszcze brakowało do kompletnego zachodu słońca. Ostatecznie niedawno
zaczęło się lato. Gdyby nie tamte feralne wypadki, to cieszyłby się wakacjami.
Teraz miał
jeszcze bardziej pod górkę niż wcześniej.
I ze
wszystkim musiał radzić sobie sam.
Cholernie
brakowało mu jakiejkolwiek znajomej twarzy. Wytrzymałby nawet zrzędzenie Yukio,
gdyby to oznaczało, że brat zostałby przy nim. Tymczasem Yukio został w
Japonii, trzymany pod obserwacją zarządu tokijskiej filii Zakonu. Mephisto —
gdy się ostatnio widzieli — stwierdził, że bracia nieprędko spotkają się
ponownie.
Przy tej rozłące,
utrata przyjaciół wydawała się błaha, lecz to było tylko złudzenie.
Rin nigdy
wcześniej nie miał przyjaciół, więc kiedy mógł, napawał się towarzystwem innych
Giermków, a teraz gdy ich zabrakło czuł się pusty, czuł się samotny, czuł się
winny.
Czuł się
demonem.
Zwłaszcza gdy
przypominał sobie ich obrzydzone, wykrzywione przerażeniem twarze, które tkwiły
gdzieś tam w głębi jego świadomości. Świadomości, że mógł się opanować i
zapobiec tragedii.
Shiemi...
Poczuł gorące
łzy pod powiekami i przez chwilę żałował, że nie zwinął reszty wina ze stołu.
Może gdyby się upił, przestałby mieć wyrzuty sumienia, aż wreszcie zapomniałby
o wszystkim.
Wyjął ramiona
spod głowy i spojrzał na swoje dłonie.
Miał
wrażenie, że są mokre i lepkie.
- To tylko
pot – wymamrotał i zakrył twarz dłońmi.
Te dłonie
dzierżyły miecz tamtej nocy, śmiercionośną broń – katanę naszpikowaną
demoniczną mocą, pochodzącą od samego Szatana.
Słyszał, że Kurikara
uległa zniszczeniu.
Od początku
wmawiano mu, że tylko ona pieczętowała jego demoniczne moce, więc jakim cudem
jeszcze nie spalił Watykanu i Rzymu razem wziętych? Powinien przecież stać się
błękitnym Neronem* XXI wieku!
Tego nie
potrafił mu wytłumaczyć nawet Mephisto, a zdruzgotany Rin postanowił zapomnieć
o tej „drobnej” sprawie i zająć się rozpaczaniem nad wszystkim, co utracił.
Rodzina, przyjaciele... kogoś pominął?
Nostalgia
przywołała w jego głowie obraz Kuro.
Czy oszalał,
tak jak po śmierci Shiro, gdy dowiedział się, co stało się z jego nowym panem?
Może tym razem egzorcyści nie baczyli już na okoliczności, tylko zwyczajnie go
zamordowali?
A Ukobach?
Czy czeka na powrót jego i Yukio z zimnym obiadem? A może po prostu żyje sobie
dalej, nie przejmując się nieobecnością braci? Wcześniej dawał sobie radę sam.
Nie potrzebuje ich przecież.
Niebo powoli
zasnuło się granatem, a potem czernią. Odległy sierp księżyca górował nad
miastem, lecz nigdzie nie było widać gwiazd. Przyćmiły je światła stolicy
Włoch. Rin doskonale słyszał jej niegasnący gwar pośród mroków nocy i blasku
latarni. Wspominał miasto na wyspie, znajdujące się tysiące kilometrów od Rzymu
i zastanawiał się, czy jeszcze kiedykolwiek tam powróci.
Miał spotkać
Toshio pod bramą Musei Vaticano, czyli muzeum watykańskiego. Włoski
Japończyk zawsze zjawiał się punktualnie, lecz nie dawał znać o swojej
obecności, dopóki Rin sam go nie zauważył. Jeśli jednak mu się to nie udało, to
zazwyczaj pojawiał się znienacka, by przyprawić chłopaka o zawał.
Minęła
godzina.
Jedenasta
wybiła w tysiącach rzymskich kościołów, a Toshio dalej ani widu, ani słychu.
Rin poczuł, że się niecierpliwi. Podskoczył szybko do Todis Roma, najbliższego
supermarketu, by kupić butelkę zimnej wody, ale gdy wrócił, po jego przewodniku
wciąż nie było śladu.
Kiedy wybiła
dwunasta i ludzie tabunami zaczęli ściągać ku Watykanowi na modlitwę Anioł
Pański, chłopak czuł, że gotuje się w środku i to bynajmniej nie z gorąca. Nie
miał nawet komórki, by zadzwonić do Toshio i wywiedzieć się, co się z nim
dzieje.
Postanowił
wrócić do klasztoru.
Po drodze
zahaczył o lodziarnię i zajrzał do kilku sklepów z pamiątkami, na co miał
ochotę, od kiedy tylko zawitał do Rzymu. Może to było głupie pragnienie, ale
ciągnęło go do tego typu gadżetów, które nigdy by mu się nie przydały. Miał
pieniądze, wystarczająco by kupić sobie przewodnik po Watykanie w języku
japońskim oraz różaniec z drzewa różanego.
W pierwszym
odruchu chciał wrócić się do klasztoru, ale przyszło mu do głowy, że z chęcią
znów obejrzy Koloseum*. Kupił więc tylko mapę Rzymu w biurze informacji
turystycznej, które z łatwością odnalazł na obrzeżach Watykanu. Kobieta za ladą
z początku pomyliła go z Chińczykiem, ale dogadali się po angielsku.
Rin wiedział,
że będzie musiał się definitywnie podszkolić z tego języka. Radził sobie z
podstawowymi frazami, ale nie po to przesłuchiwał albumy wszelakich zespołów po
tysiąc razy i oglądał amerykańskie filmy (nie nadążał za napisami, więc musiał
sobie jakoś radzić), by teraz mówić łamanym angielskim.
Koloseum było
chyba najbardziej imponującą budowlą Rzymu, którą miał okazję zobaczyć, zarówno
z zewnątrz, jak i z wewnątrz. Oglądając je, zastanawiał się, jakie to musiało
być uczucie, siedzieć na widowni i oglądać walki gladiatorów lub torturowanie
chrześcijan. A jak czuł się wojownik wychodzący na środek areny? Wspominał swój
dzień sądu – a właściwie kolejne wezwania przed trybunał i przebieg procesu we
fragmentach. Czy oni czuli się tak samo? Wyeksponowani przed tyloma parami
oczu, przybyli na sądny dzień. Mieli tylko dwa wyjścia: walczyć i zwyciężyć lub
zginąć.
„Jeśli
zabijemy go teraz, on powróci, kto wie, czy nie silniejszy niż wcześniej?”
Ostatecznie
Rin spędził dzień, samodzielnie przechadzając się po Rzymie. Zgubił gdzieś po
drodze instynkt samozachowawczy i zamiast pozostać w pobliżu bram Watykanu, oddalił
się niemal na obrzeża miasta, korzystając z pieniędzy, które nosił przy sobie
oraz karty zniżkowej, otrzymanej od dowódcy Gwardii Szwajcarskiej*.
Każdemu
zauważonemu gwardziście po prostu machał.
Lunch zjadł w
jakiejś włoskiej knajpce. Z lubością wsuwał spaghetti bolognese, takie
prawdziwe, a nie wyjęte z puszki i odgrzane w mikrofali, do jakiego przywykł w
Japonii.
- Słyszałem,
że tego dnia będą przeprowadzać egzorcyzmy...
- To na pewno
tylko plotka, nie powinieneś w nie wierzyć, Reo.
Usłyszenie
znajomego języka, gdy jesteś w obcym kraju często wywołuje u człowieka uśmiech
na ustach, zwłaszcza gdy tęskni za ojczyzną. I tym razem Rin poczuł się
weselej, jednak bardziej zaciekawił go sam temat rozmowy.
- Weź, Michiko,
to egzorcyzmy! Wszyscy słyszeli o sprawie Chiary Fiscelli, a dzisiaj
mają ją egzorcyzmować, to podobno pierwszy taki jawny proces od czasu historii Emily
Rose i...
- To pewnie
zwykła bujda, skoro trafiło do gazet – zauważyła trzeźwo dziewczyna,
poprawiając włosy. – Tabloidy zrobią wszystko, żeby była sensacja. Daj sobie
spokój
Rin zapłacił,
a potem wyszedł z restauracji zadowolony, choć też lekko skonsternowany. Przez
więzienie oraz proces trochę stracił poczucie rzeczywistości. Nie miał pojęcia,
co działo się na świecie. Historia, o której rozmawiali jego rodacy brzmiała
jak sprawa Zakonu. Tymczasem Rin nie potrafił podać nawet daty dziennej.
- Muszę się
ogarnąć – powiedział do siebie, klepiąc się w oba policzki.
Skierował się
do najbliższego parku, który – jak się okazało – był także wybiegiem dla psów.
O tej porze nie było ich tam wiele. Zaledwie kilkoro ludzi spacerowało ze
swoimi pupilami po specjalnym podwyższeniu. Wśród nich zauważył nastolatków,
konkretnie to parę – idealnie śniadych i ciemnowłosych Włochów. Trzymali się za
ręce, prowadząc ożywioną rozmowę. Mówili głośno i szybko w tym swoim rytmicznym
języku, przypominającym muzykę.
Rin usiadł na
ławce, a następnie przymknął oczy, w głowie tworząc obraz utraconego marzenia.
Latynoską urodę dziewczyny zastąpiła jasna skóra, jedwabiste blond włosy
przycięte w ten uroczy sposób, który tak uwielbiał, a oczy jak małe węgielki
rozżarzyły się zielenią... tak intensywną, że wręcz ognistą. Ogień.
Ogień
spowijał jego samego, stojącego obok wyobrażonej blondynki. Ogień bił z jego
spojrzenia, z jego dłoni i z jego miecza... Miecza, który zatopił się w piersi
dziewczyny, pozbawiając ją życia.
- Mi scusi! Sei signore bene?*
Zamrugał,
widząc przed sobą pomarszczoną twarz jakiejś kobiety w średnim wieku. Wyglądała
jak typowa włoska matrona, jedna z wielu, które ostatnio widywał codziennie,
wędrując uliczkami Watykanu i Rzymu.
- Eee... Ych,
si, si. Grazie, sto bene.*
Kobieta
uśmiechnęła się do niego i usiadła obok, zajmując niemal połowę ławki. Zdjęła z
pleców worek w kwiaty, który najwyraźniej służył jej za torbę, po czym zaczęła
w nim grzebać. Cały czas trajkotała rześko, zerkając w jego kierunku, a on
kiwał głową jak głupi, bo niemal nic nie rozumiał.
Ojciec Bazyli
(a także inni zakonnicy) porozumiewał się z nim w języku angielskim, niekiedy
łamanym, często też korzystali z tłumacza internetowego, bo akcent i obyczaje
tworzyły między nimi nowe bariery, o których nikt wcześniej nie pomyślał.
Toshio mówił po japońsku, więc nie mieli problemów z komunikacją.
Rin zaś
podejmował się mniej lub bardziej udanych prób nauczenia się podstaw języka
włoskiego. Jednak mało czasu, wrodzone lenistwo, brak środków i nauczyciela –
poza Pablem, jednym z zakonników – nie pozwoliły mu na poczynienie zbyt dużych
postępów.
Kobieta
wydobyła z plecaka jakieś sznurki kolorowych paciorków i podstawiła mu je pod
nos. Pokazała na palcach ilość, po czym powiedziała po angielsku: „Five
euros – three brancelets! Good deal!”*, na co Rin tylko pokręcił głową i
zaczął wstawać.
Twarz kobiety
się zachmurzyła. Krzyknęła do niego coś po włosku i chwyciła go za rękę.
Spanikowany, próbował ją wyrwać, ale przy okazji szarpnął tak mocno, że
paciorki posypały się na chodnik.
- M... mi
dispiace?* – powiedział pytająco, niepewny jak brzmi właściwa odpowiedź na
taką sytuację, ba! Czy w ogóle istnieje odpowiedź na coś takiego?
Kobieta
poczerwieniała i wrzasnęła coś, pokazując na niego palcem. Rin przejęty oraz
skonsternowany nie zdążył uskoczyć przed nadlatującym workiem, którym dostał po
głowie. Odsunął się, chwiejąc się na nogach, a kobieta kontynuowała swoją
niezrozumiałą tyradę.
Postanowił
pójść po rozum do swojej obolałej głowy, więc zaczął biec, gdy tylko podszedł
do nich pierwszy zainteresowany przechodzień, pytając po włosku: Che cosa
sta succedendo?* – Co się dzieje?
Rin przebiegł
przez ulicę, wymijając samochody, których kierowcom nawet nie przyszło do
głowy, by się zatrzymać na widok pędzącego na czerwonym świetle przechodnia.
Niedługo potem przeszedł do truchtu, bo przy takim upale i wilgoci w powietrzu,
nie sposób było utrzymać stałe tempo sprintem przez dłużej niż kilka minut.
Znalazł się
na jednej z ruchliwych ulic, ograniczanej przez dwa długie pawilony sklepowe.
Widział w witrynach dosyć znane marki, które nieraz napotykał wybierając się do
centrum miasta akademickiego — w poszukiwaniu pracy lub by po prostu się
powłóczyć. Zatrzymał się pod szaroburą przestrzenią dzielącą H&M i Forever
21. Zdjął plecak z ramion, by napić się wody. Kończyła się już, co jasno
oznaczało, że należy poszukać fontanny.
Słup informacyjny
na rogu poinformował go, na jakiej ulicy się znajduje. Nie myśląc dłużej, Rin
sięgnął po mapę Rzymu, by sprawdzić jak daleko klasztoru Sant’Onofrio*, o
którym opowiadał mu ojciec Bazyli. Podobno, gdy był młody rozważał wstąpienie
do tamtejszego Zakonu Rycerskiego Bożogrobców*, ale zrezygnował na rzecz
działalności pod egidą św. Serafina.
Rin osobiście
go nie rozumiał, lecz wolał nie pytać. Nie miał ochoty na długie dyskusje,
które byłyby męczące dla obu stron – ze względu na barierę językową przede
wszystkim. Zresztą od wypuszczenia go z aresztu, Rin raczej stronił od
ludzkiego kontaktu. Rozmowy między nim a serafinami były krótkie, rzeczowe,
oraz nie miały w sobie nic z kumpelskich relacji, jakie łączyły go z
zakonnikami w Japonii.
O zakonie serafinów
wiedział tylko, że ich działalność zatwierdził kilkadziesiąt lat temu Pius
XII*, głównie w podzięce za ich zasługi podczas II wojny światowej. Pablo
wspominał, że pierwsi serafini służyli na froncie jako sanitariusze, a
potem utworzyli samodzielny szpital, w którym zajmowali się żołnierzami
cierpiącymi na zespół stresu pourazowego.
Wszystko to
brzmiało bardzo szlachetnie, ale nawet w połowie nie tak epicko, jak zakon
rycerski.
Rin wprawdzie
był świadom, że krucjaty już dawno się skończyły, ale nie mógł powstrzymać
wyobraźni, która wyprodukowała mu w głowie obraz bożogrobców – rosłych, dobrze
zbudowanych mężczyzn w kolczugach z przyłbicami nasuniętymi na twarz oraz
pawimi czubami sterczącymi z hełmów.
Delikatnie
mówiąc, rozczarował się, kiedy po niemal godzinie błądzenia autobusami po
Rzymie dotarł do budynku klasztoru, a na jego terenie, zamiast joannitów,
napotkał irytujących turystów oraz kilku mężczyzn w białych mundurach z
czerwonymi krzyżami. Te stroje niebezpiecznie kojarzyły mu się z Ku Klux Klan,
o których widział kiedyś reportaż w telewizji. Mężczyźni pokazywali coś na
wystawie w szklanej gablocie albo kierowali do sklepiku z pamiątkami. Jeden
rozmawiał z dwójką jasnowłosych turystów, a inny siedział na ławce.
Nie tak Rin
wyobrażał sobie wojowników z ziemi świętej, ale przecież – przypomniał sobie –
czasy się zmieniły. Tylko że nawet taki Angel, czy jak mu tam było,
bardziej przypominał rycerza niż ci staruszkowie.
Odpuścił
sobie żal, gdy tylko wszedł na taras widokowy.
Od
niepamiętnych czasów uwielbiał oglądać wszystko z góry. Może dlatego tak
ochoczo wspinał się na dach klasztoru serafinów, by obserwować niebo? Na
wysokościach czuł się niczym pan świata, jakby był ponad każdym. To dawało mu
poczucie pewności siebie i bezpieczeństwa, tłumiło w nim negatywne emocje,
przywracało pogodę ducha.
Głodny
kolejnych widoków z wysokości postanowił wspiąć się na Janikulum*.
Po drodze
napełnił butelkę wodą i kupił sobie słodką bułkę w niedużej, swojskiej piekarni
tuż pod wzgórzem.
Wspinaczka
przy takim gorącu okazała się bardziej męcząca dla jego organizmu, niż się tego
spodziewał. Gdy wreszcie znalazł się na szczycie i usiadł na stopniu postumentu
pomnika Garibaldiego, wychłeptał ochoczo ostatnie krople wody z butelki.
Jednakże
widok był definitywnie warty całego wysiłku włożonego we wspinaczkę.
Widział z tej
wysokości spory kawałek Rzymu i niezmiernie go to cieszyło.
Z
przewodnika, który kupił mu Toshio, dowiedział się, że Janikulum znajdowało się
poza granicami dawnego – starożytnego Rzymu, dlatego nie należało do
legendarnych Siedmiu Wzgórz, na których miasto zostało zbudowane. Rin jednak
bimbał na brak mitycznego statusu. Widok zapierał dech w piersiach.
Odetchnął
głęboko, gdy przyjemny podmuch wiatru wypełnił jego uszy, włosy, nozdrza oraz
luźną koszulkę w rozmiarze XL.
Gdyby
zamienić te wszystkie niskie, dziwnie historyczne budynki – pomyślał Rin –
wieżowcami, świątyniami, parkami, restauracjami pachnącymi miso i wypełnić to
miasto takimi samymi ciemnowłosymi, skośnookimi ludźmi, to jakbym znalazł się w
domu.
Zdziwił się
tym, jak gorzko zabrzmiał jego głos we własnych myślach.
Dla
większości ludzi tęsknota była czymś oczywistym. Jednak nie dla niego.
Rin niemal
nigdy nie opuszczał bezpiecznej (zazwyczaj) przestrzeni ekscentrycznego
japońskiego miasta na wodzie, gdzie wieżowce wyrastały jak grzyby po deszczu, a
ludzie oferowali puste, nieszczere uśmiechy. Nie wiedział, czym jest tęsknota,
dopóki nie był zmuszony przenieść się do internatu. Jednak nawet wtedy miał
przy sobie Yukio, niedługo potem zyskał przyjaciół...
Teraz był
sam.
Zszedł z
Janikulum i zerknął na zegarek – kolejny prezent od Toshio — na prawym
nadgarstku. Jeżeli chciał dotrzeć do Watykanu na obiadokolację, to powinien
zacząć szukać przystanku autobusowego. Rzym był wyjątkowo chaotycznym miastem,
więc przy planowaniu należy uwzględnić godzinę poślizgu przy dojeździe.
Toshio
uważał, że najlepiej po mieście podróżować rowerem, ale Rin nie mógł sobie
pozwolić na ten luksus, dlatego bilety autobusowe prawdopodobnie staną się
przyczyną jego bankructwa pod koniec pobytu w stolicy Włoch.
Gdy znalazł
się około dwóch lub trzech kilometrów w linii prostej od Watykanu (według
mapy), wysiadł z wolno wlokącego się autobusu i postanowił resztę drogi przebyć
pieszo. Już po pierwszych dwudziestu minutach marszu zrozumiał, że wybrał
samobójstwo.
W godzinach
szczytu Rzym zamieniał się w umierającą gwiazdę. Ciało niebieskie, znane
szerzej jako Roma, było gotowe w każdej chwili stać się ognistą supernovą,
której wybuch zniszczy wszystko w pobliżu. Jeżeli myślał, że autobus był
straszny, to miasto postanowiło mu udowodnić jak bardzo się mylił.
Chaos
wydawało się zbyt słabym określeniem, by oddać sytuację w centrum.
Ludzie
zachowywali się jakby uciekali przed Godzillą, podczas gdy w rzeczywistości po
prostu wracali do domu z pracy. Rin skracał sobie drogę i tym samym omijał
tłumy tubylców, przecinając szlak zabytkowych placów lub chroniąc się w
uliczkach między kamienicami a kościółkami.
Tylko że
trafił z deszczu pod rynnę, bo znalazł się między turystami. To wydawało mu się
nawet gorsze niż przeciskanie się pomiędzy tutejszymi, aby dotrzeć do kranu z
wodą. Kilka razy zdarzyło się, że pomylono go z turystą i siłą próbowano
przyciągnąć do grupy zwiedzającej.
Na domiar
złego — pośród zwiedzających kręcili się handlarze pamiątkami, głównie wysocy,
czarnoskórzy mężczyźni, machający breloczkami z flagą Włoch lub bransoletkami
podobnymi do tych, które próbowała mu opchnąć tamta wrzaskliwa kobieta.
Kiedy dotarł
wreszcie w znajomą okolicę, słońce wciąż tkwiło nad horyzontem. Jednak Rin
wiedział, że było już późno i powinien się pospieszyć, żeby uniknąć spóźnienia.
Przekroczył
granicę Watykanu przez Cancello di Sant’Anna*, jak to miał w zwyczaju.
Pokazał przepustkę pilnującym jej gwardzistom. Żołnierze strzegący bram
Watykanu przypominali mu samice pawi, bo choć należeli do tego samego gatunku,
co ci stacjonujący na placu św. Piotra, to różnili się „upierzeniem".
Fason był ten sam, lecz barwy inne, skromniejsze — jednolity ciemny błękit
zamiast fantazyjnej mieszanki kolorów.
Rin
zastanawiał się, jak dużym zaszczytem musi być przynależność do gwardii.
Słyszał od Toshio, że aby zostać gwardzistą trzeba przejść bardzo rygorystyczną
selekcję. Przykładowo – Rin, nawet po osiągnięciu właściwego wieku nie mógłby
dołączyć do tej elitarnej jednostki, nie tylko ze względu na swoją „nieczystą”
reputację, czy wątpliwy stosunek do wiary, ale... przez wzrost. Według Toshio,
jednym z kryteriów przyjęcia do gwardii jest przekroczenie 1,74 m wzrostu.
Chłopak
szczególnie nie ubolewał nad tym, że nigdy nie zostanie gwardzistą.
Natomiast
chętnie podrósłby jeszcze o kilka centymetrów.
Spacerowym
krokiem skierował się ku klasztorowi serafinów, gdy zauważył kątem oka, że dwaj
gwardziści rozmawiają o czymś, patrząc w jego kierunku. Przynajmniej tak mu się
wydawało. Odruchowo przyspieszył. Nie czuł się swobodnie, gdy ludzie jawnie go
obserwowali lub gdy wydawało mu się, że jawnie go obserwują.
Zupełnie
jakby miał na czole wypisane:
”Jestem
synem Szatana, pragnę ofiar z dziewic i noworodków.”
Choć
dziewicami by nie pogardził...
Kolejni
gwardziści zmierzali w jego kierunku. Nadchodzili z przeciwległej uliczki,
dzierżąc drzewce swoich włóczniopodobnych broni. Rin próbował wmówić sobie, że
to nie o niego chodzi, że to po prostu rutynowa zmiana warty.
- Rein Egin?
Tak, zmiana
warty.
- Si, c'è
qualche problema?* – wyrecytował z pamięci.
Wydawali się
zaskoczeni tym, że odpowiedział im po włosku.
- Tu
verrai con ci* – powiedział jeden z nich, wyższy od drugiego o dobre pół
głowy.
Rin nie do
końca zrozumiał, ale ton, którego użył gwardzista niezbyt mu się spodobał,
dlatego przestąpił o krok do tyłu. Uderzył o coś twardego, jakby wpadł na
ścianę. Gdy odwrócił głowę napotkał chmurne spojrzenie jasnowłosego żołnierza.
Gwardziści
stojący przed nim mocniej pochwycili swoje włócznie. Rin dostrzegał niepewność
na ich twarzach i zauważył, że ludzie mu się przyglądają. Zresztą, co w tym
dziwnego? Też cieszyłby gały widokiem młodego chłopaka zatrzymywanego przez
trzech rosłych żołnierzy.
Terroristo... Bum!... Bomba! Terroristo?!
Il ladro?!*
Podobnych
szeptów również się spodziewał.
Uniósł ręce w
obronnym geście, czym sprowokował kolejny odruch bojowy gwardzistów. Poczuł, że
serce podchodzi mu do gardła na myśl o tym, jak mogliby podziurawić go tymi
włóczniami, które nie wyglądały jak zabawki na pokaz.
Kolejny
gwardzista dołączył do tego z tyłu i teraz Rin miał pełną obstawę.
Zeszli z
ruchliwej ulicy, wchodząc w wąskie ścieżki. Biegły one między budynkami
ustawionymi tak blisko siebie, że momentami musieli iść gęsiego. Przynajmniej
wtedy gwardziści mieli całkowitą pewność, że chłopak im nie ucieknie.
No, chyba
nie myślą, że jestem cholernym Spidermanem, czy jakimś diabłem... – zaśmiał
się w duchu Rin.
Zaskoczył tym
nawet siebie, ale właściwie nie zastanawiał się nad tym, dlaczego eskortują go
gwardziści. Niewiele rzeczy go ostatnio dziwiło, czego można było się
spodziewać po nastolatku, którego kilka dni wcześniej wypuszczono z magicznego
więzienia.
Chyba.
Życie stało
się jednym wielkim „chyba”. To słowo zapewniało, że jeszcze nie zwariował, a z
drugiej strony zasiewało ziarno zwątpienia w jego myślach..
Chyba.
- Ci hai
dato uno spavento* – stwierdził jeden z żołnierzy, spoglądając na niego.
Pokiwał
głową, odpuszczając sobie próbę dojścia do tego, co tamten miał na myśli.
Przypuszczał, że znają angielski, bo bywał im potrzebny w pracy, ale nie czuł
potrzeby komunikacji z tymi kompletnie niepodobnymi żołnierzom mężczyznami.
Dojście do
klasztoru nie zajęło im długo. Znajdował się niedaleko Pałacu Sprawiedliwości
i, według wiadomości Rina, był chyba jedynym na terenie Watykanu – poza Mater
Ecclesiae. Chłopak starał się nie wypytywać, ale wydawało mu się to dość
podejrzane. Nie rozumiał, dlaczego jakiś mały zakon powstały niecałe stulecie
wcześniej miałby stacjonować na terenie państwa kościelnego.
Ale nie
pytał.
Zbyt wiele
dziwnych, tajemniczych, a zarazem przypadkowych rzeczy działo się wokół niego,
żeby mógł je wszystkie kwestionować.
Może po
prostu nie powinien był opuszczać Watykanu sam? Może właśnie oblał jakiś ważny
test? Tak, pewnie tak. Zawsze, gdy wszystko szło gładko, to musiał coś
spieprzyć. A nuż celem tej próby było sprawdzenie, jak chłopak zachowa się
bez opieki. Najprawdopodobniej powinien wrócić do klasztoru, kiedy zrozumiał,
że Toshio nie przyjdzie.
Może jednak
przyszedł?
Może Rin za
szybko się zniecierpliwił?
Z drugiej
strony, czy dwie godziny to ‘zbyt szybko’?
Wolał nie
wiedzieć. Włosi chyba nie czuli większego przywiązania do punktualności. On
miał udawać zniemczonego Japończyka, a to naród germański był znany ze swojej
przesadnej skrupulatności.
Gwardziści
nawet nie musieli pukać. Ciężkie, drewniane wrota klasztoru otworzyły się dla
nich, kiedy tylko pojawili się u wylotu uliczki. Z budynku jak strzała wybiegła
Marta, wbiła się pomiędzy żołnierzy i przytuliła Rina.
Chłopak
momentalnie poczuł rosnące pod skórą nieprzyjemne ogniki.
Marta
odsunęła się, spojrzała krytycznie, po czym bezceremonialnie go spoliczkowała,
wykrzykując coś po włosku.
Rin poczuł,
że czerwieni się ze wstydu.
Tworzyli
niezłą scenę dla przygodnych watykańskich turystów.
Fuck my life.
- Calmati*,
Marta! – zawołał z progu ojciec Bazyli. - È il mio lavoro.*
Marta fuknęła
coś, marszcząc brwi i jeszcze strzeliła Rina po ramieniu. Następnie odsunęła
się na bok, opierając dłonie na biodrach.
Chłopak
obejrzał się na gwardzistów z żywym oskarżeniem w oczach. Oni jednak mieli
nieodgadnione wyrazy twarzy. Poza tamtym blondasem, który wyglądał na
rozbawionego.
- Scusa
per l'incoveniente* – powiedział znów zakonnik. - Si prega di entrare e
prendere un posto a sedere.*
- Siamo
spiacenti, ma dobbiamo rifiutare* – odparł jeden z żołnierzy stojących z
przodu.
- Sì, il
dovere chiama* – przytaknął blondyn, salutując.
Gwardziści
spojrzeli na tamtego karcąco, na co ten wzruszył tylko ramionami.
Rin
zastanawiał się, co to może znaczyć.
Nagle poczuł,
że coś twardego dźga go w plecy. Odwrócił głowę, by zauważyć drzewiec włóczni
jasnowłosego Szwajcara.
- Andare,
ragazzo!*
Posłuchał
rozkazu, trzymany pod ramię przez Martę i wszedł do klasztornej sieni. Ojciec
Bazyli zamknął za nimi drzwi, ale sam został na zewnątrz, najwyraźniej chciał
jeszcze o czymś porozmawiać z gwardzistami.
Marta znów
zaczęła na niego złorzeczyć po włosku, kiedy zdejmował buty.
Zrzucił
plecak na podłogę, a kobieta go zabrała. Gdy próbował protestować pogroziła mu
palcem i pociągnęła za rękę po schodach na piętro. Następnie poszła wydobyć ze
schowka świeże ręczniki, gestem wskazując mu łazienkę. Chłopak odruchowo się
obwąchał. Nie pachniał najgorzej. Mył się chyba przedwczoraj?
Próbował
zakomunikować Marcie, że nie potrzebuje kąpieli, ale ta nie zniosła sprzeciwu.
Sama wepchnęła go do wspólnej łazienki na końcu korytarza.
Po szybkim
prysznicu czuł się naprawdę orzeźwiony. Cały dzień wędrowania w upale dał mu się
we znaki, gdy Rin przypomniał sobie, że nie użył kremu z filtrem. Twarz piekła
go niemiłosiernie i jarzyła się na czerwono.
Toshio zawsze
nosił ze sobą krem z filtrem – pięćdziesiątką. Niemal każde ich spotkanie
zaczynało się od tego, że starszy mężczyzna smarował mu twarz, kark, szyję i
ramiona białą substancją, której nakładał zdecydowanie za dużo.
Rin jęknął,
dźgając się w policzek w miejscu, w którym uderzyła go Marta. Czuł, że siniak
już zaczyna się formować, podobnie zresztą obrzęk.
Odwrócił się
od lustra, zarzucając na siebie świeżą czarną koszulkę z flagą Włoch na
przodzie. Marta musiała mu ją podrzucić, gdy brał prysznic. W takich chwilach
cieszył się, że w Europie większość pryszniców ma kabiny. Obyczaje kąpielowe
zdecydowanie różniły się na obu kontynentach, co wprawiało chłopaka w niemałą
konsternację.
Odrzucając
myśli o siniakach i oparzeniach słonecznych zszedł po schodach do sieni, a
stamtąd udał się do jadalni. Gdy tylko wszedł do pomieszczenia, rozmowy
ucichły, ale tylko na moment. Zaraz rozgorzały na nowo. Jedyni, którzy
wpatrywali się w Rina w skupieniu, to oderwani od swojej konserwacji ojciec
Bazyli i pułkownik Matthieu Langlois, dowódca gwardzistów.
- Buonasera*
– przywitał się chłopak, siadając przy stole.
- Patrzcie
tylko, kto postanowił się pojawić – gwizdnął przez zęby pan Langlois.
Był mężczyzną
wyjętym jakby z innego stulecia. Mówił ze śmiesznym francuskim akcentem,
wypowiadał się po angielsku w sposób tak niezrozumiały, że przywodzący na myśl
poezję. W dodatku nosił wąsik w stylu, który wyszedł z mody chyba wraz ze
śmiercią Napoleona. Jego nieodłączny czarny beret ze złotym emblematem,
przypominającym nieco godło Japonii spoczywał na stole.
- Pana też
miło widzieć, panie Langlois – odparł sztywno Rin, niepewny swoich słów.
Wszyscy
powtarzali mu, że to minie, że przełamał już największą barierę komunikacyjną i
teraz będzie tylko systematycznie się polepszał. Jednak to nie sprawiało, iż
nerwy towarzyszące mu przy każdej konwersacji znikały. Zwłaszcza gdy jego
rozmówcą był ktoś tak onieśmielający, jak pułkownik Langlois.
Patrząc na
jego garnitur, Rin czuł się głupio w swoim t-shircie i wygodnych dresach. Miał
wrażenie, że ubrali się na dwie różne okazje. Przez chwilę rozważał powrót do
pokoju, pod pretekstem wizyty w toalecie, oraz przebranie się, ale niemal od
razu zmienił zdanie. Przecież nawet nie miał w co się przebrać. Jego skromny
bagaż zawierał w sobie trochę koszulek, kilka par jeansów i dresów, adidasy i
worek czystej bielizny.
- Słyszałem,
że miałeś dzisiaj bardzo zajęty dzień, chłopcze – odezwał się ojciec Bazyli. –
Musisz być naprawdę zmęczony, skoro brak ci sił, by pomóc braciom w podawaniu
obiadu.
Nienawidził
takiego siadania człowiekowi na psyche.
Wstał od
stołu i posłusznie udał się do kuchni. W niewielkim pomieszczeniu trwała
krzątanina. Marta nie dopuszczała nikogo do kuchenki, ale świetnie radziła
sobie z iście dyktatorskim zarządzaniem braćmi zakonnymi. Gdy Rin wszedł do
kuchni uderzył go mocny zapach pomidorów, przypraw oraz sera. Zauważył, że
nakładali powoli pierwsze porcje i pospieszył z pomocą. Cannelloni prezentowało
się przepysznie.
Rin z rozpędu
wziął cztery talerze, czego szybko pożałował. Jednak z iście tancerską gracją
udało mu się dotrzeć do jadalni i postawić dwie pierwsze porcje przed ojcem
Bazylem i dowódcą Langloisem. Zaraz nadeszły kolejne, a za nimi także talerz
sałatki, następnie parmezan przekładany pomidorami oraz lasagna, po której
kawałku każdemu podał Rin.
Kuchnia
włoska okazała się dla niego kompletnym odkryciem.
Nigdy
wcześniej w swoim nastoletnim życiu nie jadł tylu pomidorów ile tego lata w
Watykanie i w Rzymie. W dodatku pizza smakowała tutaj zupełnie inaczej niż ta
zamawiana w rodzimym mieście z Pizza Hut. Spaghetti nie było po prostu
makaronem wymieszanym z sosem pomidorowym. Każda potrawa stanowiła swoiste
widowisko – pokaz smaków, tańczących na jego języku.
- Buon
appetito!
Marta usiadła
obok Rina, co rusz instruując go, jak powinien jeść prawdziwy mężczyzna –
poprawiała go na krześle, ustawiała ramiona, pokazywała, jak poprawnie używać
sztućców oraz jak okazać, że jedzenie mu smakowało (na pewno nie poprzez
siorbanie, jak to było w rodzinnej Japonii).
Planował też
w najbliższym czasie zmotywować się i poprosić Martę o lekcje gotowania. Bardzo
chciałby wynieść z pobytu we Włoszech kilka przepisów, a jak wiadomo –
najlepiej szukać u źródła.
Po posiłku na
stole pojawiło się wino oraz blacha tiramisu.
Rin zawsze
sądził, że większość zakonników pości, ale najwyraźniej dzisiaj była wyjątkowa
okazja. Zazwyczaj jadali mniej wystawnie, lecz nigdy nie stronili od alkoholu.
Wielu Włochów piło wino jak wodę. Jezus prawdopodobnie odnalazłby się w tym
kraju – pomyślał żartobliwie Rin.
Po kolacji i
modlitwie ojciec Bazyli odesłał wszystkich zakonników na wieczorną adorację,
natomiast Marta udała się do swojej celi, ziewając przeciągle. Zakonnik
pochwalił jej ciężką pracę i życzył miłego odpoczynku. Wreszcie w jadalni
zostało ich tylko troje – Rin, ojciec Bazyli i pułkownik Matthieu.
- Widzę, że
ci smakowało – zauważył pan Langlois znad swojej lampki wina.
- Sos
pomidorowy to moja nowa miłość – przyznał Rin, uśmiechając się lekko.
Dawno się nie
uśmiechał.
- Ufam, że
mogę też stwierdzić, iż podoba ci się w Watykanie i Rzymie?
Rin
potrzebował chwili na rozpracowanie struktury zdania pułkownika Langloisa.
- Tak... –
odrzekł niepewnie.
- To zarówno
dobrze, jak i źle – stwierdził, kiwając głową, jakby przyznawał sobie rację.
- Dlaczego? –
zdziwił się chłopak.
Tu wtrącił
się ojciec Bazyli.
- Niedługo
wyjedziesz, by kontynuować swoją edukację pod okiem fachowców.
„Pod okiem”,
to chyba najlepsze określenie na jego obecną sytuację. Rin był obserwowany
przez cały czas. Wiedział, że monitorują jego zachowanie, sprawdzają, czy aby
nie zwariował, szukają jakiegokolwiek pretekstu, byleby zamknąć go w wilgotnym
watykańskim lochu i zagrzebać jak brud pod dywan.
- Mówi się,
że każdy, kto zakosztował Rzymu, będzie za nim wielce tęsknił – przytoczył
aforyzm pan Langlois. – Jednak skupmy się na formalnościach.
-
Formalnościach?
- Może to nie
wynika z kontekstu, ale jesteśmy jak najbardziej poważni, Rinie. To, że
spodobał ci się Rzym jest jak najbardziej pozytywne i pożądane, aczkolwiek twój
dzisiejszy postępek odsyła nas do punktu wyjścia.
- Mój
postępek?
To nawet nie
było pytanie. Chłopak po prostu powtórzył za dowódcą słowo, którego nie
rozumiał, ale najwyraźniej trafił w sedno.
- Nie miałeś
prawa oddalać się samodzielnie bez czyjejkolwiek wiedzy, chłopcze – odparł
ostro ojciec Bazyli. – Uciekłeś z miejsca spotkania, gdy pan Bianchi się nie
zjawił.
- Masz
ogromne szczęście, że moi ludzie przez cały czas mieli cię na oku. Ba! Masz
szczęście, że ten, którego przydzieliłem jako twoją osobistą niańkę, jest tak
wyrozumiały. Gdybym to był ja, to wydałbym natychmiastowy rozkaz egzekucji, bez
względu na publikę.
Rin przełknął
ślinę. ”Egzekucja” to jedno z pierwszych słów, których nauczył go pan Langlois.
Gdy chłopak wyszedł na wolność odbył obowiązkową hospitalizację w związku z
osłabieniem organizmu. W następnej kolejności bez pardonu wrzucono go do
gabinetu Matthieu Langloisa. Mężczyzna przedstawił mu całą listę słów – kluczy,
które mają opisywać jego sytuację w danym momencie.
- Czekałem
dwie godziny – odrzekł Rin, drżącym głosem. – Toshio nie przyszedł, więc
pomyślałem, że głupio byłoby zmarnować taki dzień i...
- Nie okłamuj
nas – wycedził przez zęby pan Langlois.
- Nie kłamię.
- A dlaczego
mielibyśmy ci wierzyć? Ha? – mężczyzna uniósł brwi. – Jesteś synem
najperfidniejszego potwora, jakiego widział Boży świat. Gdybyś był w pełni
świadomy swojej potęgi, to najprawdopodobniej już by nas tutaj nie było.
- Nie chcę
nikogo krzywdzić – westchnął Rin. – Pan Toshio nie przyszedł...
- “Więc
postanowiłem wykorzystać okazję”, tak? Myślisz, że w to uwierzymy, chłopaczku?
A może chciałeś zwiać, tylko zorientowałeś się, że moi ludzie cię śledzą?
- To akurat
wiedziałem od początku, ale...
- No jasne!
Czyżby ta wycieczka miała na celu wytyczenie przyszłej trasy ucieczki? Jak
wtedy, gdy wczoraj wyszedłeś na dach?
Poczuł, że
się czerwieni na myśl o tym, iż gwardziści obserwowali go podczas czegoś tak intymnego,
jak kontemplacja nocnego nieba.
- Okłamujesz
nas, a w dodatku słabo ci idzie, jak na syna tego, który wynalazł kłamstwo.
- Nie kłamię!
– krzyknął desperacko Rin. – Czy ci pana gwardziści są upośledzeni?!
Zwyczajnie chodziłem po zabytkach! Odpoczywałem w parku! Włóczyłem się.
Trzymacie mojego brata pod kluczem i grozicie mi na każdym kroku! Może i jestem
głupi, ale nie tak, by próbować uciekać! To wy musicie być naprawdę
niedojebani, by sądzić, że w takiej sytuacji...
Poczuł gorące
plaśnięcie na policzku. Siła uderzenia odwróciła jego głowę. Zacisnął zęby.
- Czy wy
naprawdę chcecie ukarać mnie za to, że poszedłem zwiedzać? - wycedził przez
zęby.
- Złamałeś
zasady, Rinie – wtrącił wreszcie ojciec Bazyli po chwili dłuższego milczenia. –
Nie wolno ci oddalać się samemu bez zezwolenia. Gdy pan Toshio się nie
pojawił, powinieneś był wrócić do klasztoru.
Matthieu
Langlois patrzył na niego z wyższością. By go uderzyć, musiał wstać i teraz
prezentował się w pełnej krasie swojego imponującego wzrostu. Rin czuł, że ma
faktyczną ochotę zabić tego mężczyznę i to go przeraziło.
- Będziesz
pod szczególnym nadzorem do czasu przyjazdu Inkwizytora. Może obejdzie się bez
interwencji Egzekutora, bo w przeciwnym wypadku pan Ramsey fatyguje się tu po
nic – skonstatował pan Langlois. – Poproszę dwóch moich najbardziej zaufanych
gwardzistów o pozostanie w klasztorze do soboty. W razie jakichkolwiek
problemów nie zawahają się pozbawić cię życia, pamiętaj o tym.
- Pamiętam aż
za dobrze.
Pułkownik
Langlois westchnął i usiadł znów na swoim krześle. Splótł dłonie na stole,
wychylając się w stronę Rina. Przyglądał się chłopakowi w zamyśleniu, oscylując
pomiędzy nieprzemożnym pragnieniem mordu, a zwykłą karą za złamanie reguł.
- Dobrze.
Pomówmy może teraz o bardziej istotnych sprawach.
Ojciec Bazyli
pokiwał głową, zgadzając się.
- 'Silus
zapewne przekazał ci radosną nowinę, jaką jest przybycie do Watykanu
Inkwizytora - stwierdził pan Langlois. - Nie zostałeś jeszcze wtajemniczony w
działanie egzorcystów w Europie, dlatego w mojej gestii jest klarowne
wytłumaczenie ci na czym polega praca Inkwizytora.
Rin
rozdziawił usta, bo słowa dowódcy Gwardii zbyt wiele mu nie powiedziały, gdy
poczuł ostry ból w łydce. Powstrzymał jęk bólu i po prostu potaknął. Ukradkiem
spojrzał na ojca Bazylego. Jego twarz zdawała się mówić: "Odwal coś
głupiego, a spłoniesz".
- W Europie
mamy obecnie pięciu Inkwizytorów oraz dziesięciu Egzekutorów. Wspominam o
Egzekutorach, ponieważ profesje te są ze sobą ściśle powiązane. Na każdy okręg
przypada jeden Inkwizytor i dwóch Egzekutorów.
Upewniwszy
się, że chłopak go słucha i rozumie wszystko, kontynuował:
- Inkwizytor
to rodzaj śledczego. Niegdyś zajmowali się oni wyłącznie sprawami związanymi z
herezją, dzisiaj natomiast prowadzą szczególne śledztwa, dotyczące konszachtów
z demonami, szeroko pojętą działalnością organizacji satanistycznych,
przestępstwami w obrębie zakonów egzorcystów i instytucji kościelnych...
- Zaraz -
wtrącił zaskoczony Rin - to istnieje więcej niż jeden zakon egzorcystów?
Myślałem, że jest tylko Prawdziwy Krzyż...
- W Japonii
owszem - odpowiedział mu ojciec Bazyli, nim pan Langlois zdążył otworzyć usta.
- Wpływy europejskich egzorcystów na terenach Azji wciąż są niewielkie, a Zakon
Prawdziwego Krzyża to jak na razie największy zakon egzorcystów.
Pułkownik
chrząknął, starając się ponownie skupić na sobie uwagę.
- Jak
mówiłem... Inkwizytorzy prowadzą szczegółowe dochodzenia w sprawach
oficjalnych, wymagających interwencji organów prawnych któregoś z zakonu.
Podlegają bezpośrednio pod Watykan i są apolityczni, co znaczy, że nie należą
do żadnej organizacji zrzeszającej egzorcystów. Egzekutorzy współpracują z
nimi, zajmują się wykonywaniem wyroków wydanych przez Inkwizytorów. Inkwizytor
piastuje swój urząd przez pięć lat, a po ukończeniu kadencji trafia do
Kongregacji, czyli zgromadzenia, które pomaga Inkwizytorom w wystawianiu
prawomocnych wyroków, to swego rodzaju komisja śledcza.
Pan Langlois zamilkł,
spoglądając na Rina znacząco. Chłopak szybko zorientował się, że oczekuje
jakiejś reakcji. Zamrugał i podjął:
- R... rozumiem... Inkwizytor
przybędzie tutaj by przeprowadzić dochodzenie w mojej sprawie?
- Twoją... sprawą, zajęła się
już Kongregacja Inkwizycji - odparł pułkownik. - Chwilowo śledztwo zawieszono w związku z tym, że zostałeś czasowo unieszkodliwiony.
- Co to zna...
- Inkwizytor przybędzie do nas,
by ostatecznie orzec, czy w twoim przypadku jest możliwa resocjalizacja oraz
czy warto w ogóle wypuszczać cię na wolność.
- Watykan nie jest w stanie sam
tego orzec? - zdziwił się Rin.
Pan Langlois westchnął.
- Może ci się wydawać,
chłopcze, że to wszystko jest proste. Zakony i papiestwo. W rzeczywistości te
struktury są dużo bardziej skomplikowane i przenikają się w niewielkim stopniu.
Papież oraz jego kościelni mogą nam doradzać, ale na tym kończy się ich rola.
Egzorcyści, tacy jak Shiro Fujimoto, czy twoi nauczyciele, żyją w
podziemiu.
- Okej, czaję, ale... Czy w
Watykanie nie ma odpowiedniego... organu? Który byłby w stanie wydać wyrok, czy
coś?
- Grigori oraz Kongregacja -
wciął się ojciec Bazyli. - Ci pierwsi wydali bardzo niejednoznaczny wyrok w
twojej sprawie. Zresztą, o ile się orientuję, byłeś obecny podczas procesu.
Pokiwał głową. To była prawda.
Przebywał na sali sądowej jako oskarżony, składał zeznania, ale nie zachował wszystkich wspomnień z tamtych wydarzeń.
- Z uwagi na brak oficjalnej
decyzji, Kongregacja Inkwizycji rozpoczęła dochodzenie. Okazali oświadczenie,
jakoby potrzebna była obecność Inkwizytora, pełniącego funkcję organu decyzyjnego.
Przekrzywił głowę i uniósł
brwi.
- Z uwagi na wyjątkową
sytuację, mieli przyzwolenie na podjęcie decyzji w twojej sprawie. Zgromadzenie
składa się przecież z byłych Inkwizytorów, dlatego w podobnych kwestiach
pozwala się im na orzeczenie wyroku, jeżeli zatwierdzi go Inkwizytor.
- A oni postanowili nie
decydować...
- Nie. Wystosowali prośbę o
wezwanie do Watykanu Inkwizytora. Najbliższy nam - pan Quatrocchi jest obecnie
zajęty ważnym procesem na Sycylii, zwrócono się więc do sir Gilroya Ramseya.*
- I ten cały Ramsey ma
stwierdzić, czy powinniście mnie zabić?
- Zabić, uśpić, uwięzić lub
pozwolić na dalszą egzystencję - sprecyzował pan Langlois. - Możliwości jest
doprawdy od groma.
- Nie wiemy, co prawda, kiedy
sir Ramsey się pojawi ani w jaki sposób przeprowadzi dochodzenie. Możliwe, że
zwyczajnie zinterpretuje wyniki badań Kongregacji albo oprze się na orzeczeniu
Grigori - wyjaśnił ojciec Bazyli. - Zapowiedział jednak, iż chce spotkać się z
tobą osobiście, Rinie.
- Dlatego - wtrącił pułkownik -
sugerujemy ci, abyś przestał łamać reguły, tylko jak posłuszny demon wykonywał
nasze polecenia, czy się rozumiemy?
Zaciskając zęby, kiwnął głową.
Matthieu Langlois uśmiechnął
się pod wąsem, po czym wstał od stołu, podziękował za kolację i wymienił z
ojcem Bazylim uścisk dłoni. Skinął na Rina, a następnie opuścił jadalnię.
Ostatnie, co po nim usłyszeli, to trzask drewnianych drzwi.
- Ojcze... - odezwał się Rin,
po chwili. - Co właściwie stało się z Toshio?
Zakonnik podrapał się po swojej
łysej czaszce.
- Kilka godzin temu odnaleziono
go w studzience kanalizacyjnej w okolicy murów Watykanu - oznajmił. - Żyje, ale
nie ma się zbyt dobrze. Dostał dziwnej gorączki i zapadł w śpiączkę. Podobno
strasznie majaczył, a w dodatku wspominał coś o tobie.
- Czy oni sądzili, że ja...
- Masz zbyt mocne alibi.
Rin chciał prychnąć, ale się
powstrzymał. To jasne, że ma mocne alibi! Przecież cały czas ktoś go obserwuje.
- Czy... będę mógł go
odwiedzić?
Duchowny zawahał się,
zmarszczył brwi i podrapał się po brodzie.
- Możliwe. Będziesz musiał
poprosić pana Langloisa o eskortę gwardii. Być może jeżeli okażesz skruchę w
związku z dzisiejszymi wypadkami, to wyda ci pozwolenie.
- W dalszym ciągu uważam, że
nie zrobiłem nic złego... - rzekł, wytrzymując ciężkie spojrzenie zakonnika. -
Ale postaram się.
Chłopak poczuł jak rośnie w nim
gniew na myśl o przeproszeniu pułkownika Langloisa. Postanowił to jednak
zachować dla siebie. Kiwnął głową, udając, że się zgadza. Teraz musiał działać
na ich zasadach. Był sam, każde jego posunięcie miało znaczenie. Mephisto
siedział w więzieniu, przyszłość japońskiej filii Zakonu stała pod znakiem
zapytania, a Yukio został po drugiej stronie świata.
- Mogę już iść?
- Tak. Buonanotte.
- Buonanotte.
Udał się w stronę korytarza,
gdy znów zatrzymał go głos ojca Bazylego:
- Wiesz, Rinie, sam byłem
kiedyś młody. Potrafię postawić się w twojej sytuacji i wiem, że prawdopodobnie
zachowałbym się podobnie. Niestety mówię do ciebie z pozycji osoby, która swoje
przeżyła, przez co patrzy na świat z rozsądkiem. Dlatego radzę ci, rozważ swoje
postępowanie.
Rin przełknął ślinę.
- Ojciec nie wie nawet w
połowie, jak faktycznie trudno jest być synem potwora.
- Skąd ta pewność?
Nie odpowiedział.
Tej nocy nie udał się na
dach.
~*~
Co postanowi Inkwizytor Ramsey?
Jaka będzie przyszłość Rina w Europie?
Co się stało z Kurikarą?
Co spotkało Yukio?
Czym tak naprawdę jest zakon serafinów?
Co postanowi Inkwizytor Ramsey?
Jaka będzie przyszłość Rina w Europie?
Co się stało z Kurikarą?
Co spotkało Yukio?
Czym tak naprawdę jest zakon serafinów?
PRZYPISY:
*Anioł pański - katolicka modlitwa maryjna, której przedmiotem jest rozważanie zwiastowania Maryi przez archanioła Gabriela i wcielenia Jezusa Chrystusa. W zależności od lokalnych zwyczajów odmawiana jest o godz. 6.00, 12.00 i 18.00 przez cały rok z wyjątkiem okresu wielkanocnego. W Watykanie niedzielna modlitwa Anioł Pański jest zwyczajowo celebrowana przez papieża i związana jest z krótką katechezą oraz błogosławieństwem.
*Toshio Bianchi - Toshio to japońskie imię oznaczające: "sprawny mężczyzna". Natomiast 'Bianchi' to typowe włoskie nazwisko.
*Rein Wolfgang Egin - 'Rein' wymawia się jako "Rajn", bywa skrótem od imienia 'Reiner' (Rajna', Rajner). Imię 'Rin' powinno wymawiać się jako 'R-I-N', zgodnie z polską wymową, która jest do japońskiej podobna. Jednak w języku angielskim literę 'I' czyta się jako 'Aj', więc ktoś nieświadomy japońskiej wymowy mógłby przeczytać 'Rin' jako 'Rajn'. Wolfgang - czytane z polskim 'W', oznacza tyle co 'wilcza ścieżka'. Natomiast Egin to rodowe nazwisko matki Rina i Yukio - Yuri Egin.
*Matthieu Langlois - czyt. Matju Longlua. Imię i nazwisko pochodzenia francuskiego. Jest to możliwe, ponieważ Szwajcaria posiada cztery języki urzędowe: niemiecki, francuski, włoski i retoromański (romansz). Gwardziści pochodzą głównie z kantonów - Lucerna i Valais, a w tym drugim jednym z języków urzędowych jest właśnie francuski.
*Lacrimosa - kluczowy fragment "Requiem", czyli mszy żałobnej, skomponowanej przez Wolfganga Amadeusza Mozarta. Załączyłam link, by pokazać jak utwór brzmi grany na kościelnych organach.
*To jest fakt. Ktokolwiek był w Rzymie na pewno napotkał podobne źródełka, z których można się napić.
*Język japoński sam w sobie jest wyjątkowo uprzejmym językiem, pełnym zwrotów grzecznościowych i z niewielką ilością przekleństw. Z reguły, gdy obcokrajowcy uczą się jakiegoś języka, to przyjmują jego formę kanoniczną - uczą się wszystkich możliwych czasów, itp. Sama uczęszczałam na lekcje tego języka i moja nauczycielka - rodowita Japonka - pogrupowała nam zwroty na: a) potoczne, b) uprzejme (grzecznościowe) i c) turbogrzecznościowe. W tej ostatniej manierze mówi właśnie Toshio.
*Remus i Romulus - legendarni założyciele Rzymu. Według legendy Romulus i Remus byli wnukami króla miasta Alba Longa (dzisiejszego Castel Gandolfo), Numitora. Brat Numitora, Amuliusz, dokonał zamachu stanu, podczas którego króla uwięził, a jego córce Rei Sylwii nakazał zostać westalką i żyć w celibacie. Rea Sylwia, niepomna przestróg samozwańczego króla, zaszła jednak w ciążę i powiła bliźnięta, dwóch chłopców, których nazwano Romulus i Remus. Ich ojcem miał być nie, kto inny, tylko bóg Mars.
Amuliusz rozkazał utopić dzieci w rzece. Zamiar ten jednak się nie powiódł. Wrzucony do wody koszyk z chłopcami popłynął z prądem i utknął w jednej z zatoczek. Płacz dzieci usłyszała wilczyca, która zaczęła regularnie odwiedzać zatoczkę, by karmić dzieci własnym mlekiem. Wilczycę wyśledził pasterz królewski, znalazł koszyk z dziećmi i zaadoptował je.
Chłopcy wyrośli na dzielnych młodzieńców i doskonałych wojowników. Po osiągnięciu dorosłości Romulus i Remus dokonali zamachu stanu i przywrócili na tron prawowitego władcę Numitora. Po czym odeszli wraz z grupą młodzieży szukać nowej siedziby. Znaleźli ją nad Tybrem, gdzie było siedem wzgórz. Na jednym z nich postanowili założyć miasto.
W tym celu posłużyli się rytuałem auspicjów – polegającym na wyczytaniu woli bogów z lotu wielkich ptaków drapieżnych, jak orzeł czy sęp. Romulus, usadowiony na Palatynie zyskał lepszy omen od obserwującego z Awentynu Remusa. Gdy Remus upokorzony porażką zaczął drwić z brata wyznaczającego granicę przyszłego miasta, ten zabił go.
*Ciao - wł. Cześć!, to rodzaj pozdrowienia.
*Włosi - zresztą także Francuzi oraz inne narody Europy Zachodniej witają się w taki sposób, czy tego chcecie, czy nie. To oczywiście generalizacja, bo nie wchodzimy tu w indywidualne maniery każdego z osobna.
*Basilius D'Onofrio - Bazyli Syn Onufrego. Basilius to zlatynizowana forma starogreckiego imienia o podobnym brzmieniu, oznacza 'król'. 'D'Onofrio' to prawdziwe nazwisko, które w przekładzie znaczy dosłownie 'Syn Onufrego', jest czymś podobnym do patronimików w rodzaju angielskiego: "Johnson" - 'Syn Johna (Jana)'.
*Tarja Turunen - była wokalistka fińskiego zespołu symphonic metalowego - Nightwish.
Sharon den Adel - wokalistka holenderskiego zespołu symphonic metalowego - Within Temptation.
W ramach wyjaśnienia - nie wiemy, jakiej muzyki Rin lubi słuchać, bo Kazue Katou - o ile dobrze się orientuję - nam tego nie wyjawiła. Oba podane wyżej zespoły lubię, ale wybrałam je z dwóch powodów: 1. Głosy wokalistek są bardzo melodyjne, przyjemne dla ucha. Nie nazwałabym tego mocnym brzmieniem, ale jeżeli założymy, że Rin lubi muzykę rockową, to WT i Nightwish mogłyby być dla niego swego rodzaju "guilty pleasure", z którymi trochę by się krył. Słuchanie ich nie jest niczym złym, ale istnieje pewna ortodoksyjna grupa metalowców, od której można by za to dostać w zęby (mówię z własnego doświadczenia).
*Księżniczka Marguerita - to już mój własny wymysł. Marguerita to po polsku 'Małgorzata'. Użyłam tego imienia tutaj jako uosobienia delikatnej damy ze względu na swoje własne... wspomnienia? Margarita to imię księżniczki z legendy o zamku Sobień - jego ruiny mam w bliskim sąsiedztwie swojego miasta.
Ojciec Bazyli użył tego porównania, by pokazać jak idiotycznie zachowuje się Rin, siedząc i wzdychając do odległych wspomnień, niczym taki romantyczny kochanek do swej księżniczki Marguerity.
*Buonanotte - wł. Dobranoc.
*Św. Serafin z Montegranaro - Feliks de Nicola urodził się we włoskim Montegranaro k. Ankony w 1540 r. Beatyfikowany został w 1729 r. przez Benedykta XIII. Kanonizował go Klemens XIII w 1767 r. W bulli kanonizacyjnej napisał, iż Serafin, ten wielki analfabeta, był człowiekiem, który „wiedział jak czytać i rozumieć wielką księgę życia jaką jest nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus. Dlatego też zasługuje, by być wymienianym jako jego uczeń".
*Historiografia - dział piśmiennictwa obejmujący gatunki historyczne.
Hagiografia - dział piśmiennictwa obejmujący żywoty świętych.
*Neron - Lucius Domitius Ahenobarbus, po adopcji przez Klaudiusza Nero Claudius Caesar Drusus Germanicus - cesarz Rzymu z dynastii julijsko-klaudyjskiej, przybrany syn cesarza Klaudiusza i Agrypiny Młodszej (był jej dzieckiem z pierwszego małżeństwa z Gnejuszem Domicjuszem Ahenobarbusem), która to otruła swojego męża, by zapewnić synowi tron. Znany jest przede wszystkim z tego, że w okresie jego panowania miał miejsce Wielki Pożar Rzymu, za który obarczył on winą chrześcijan i zorganizował igrzyska, skazując na brutalną śmierć wielu z nich.
To porównanie jest wynikiem jednej z wielu teorii, jakoby za pożarem Rzymu stał sam Neron.
*Koloseum - amfiteratr w Rzymie.
*Gwardia Szwajcarska - piesza formacja wojskowa pełniąca rolę straży przybocznej papieża, formalnie istniejąca od XVI wieku.
Adekwatnie strojów gwardzistów, które opisywane są zdawkowo nieco dalej:
Strój po lewej to mundur noszony przez gwardzistów pełniących zwykłe, codzienne obowiązki, natomiast po prawej - bardziej paradny. Noszą go tradycyjnie gwardziści z placu św. Piotra.
*Emily Rose - imię użyte ze względu na popularność filmu "Egzorcyzmy Emily Rose", po prawdzie chodzi o pierwowzór Emily, czyli Anneliese Michel - niemiecką katoliczkę, którą przed śmiercią poddano egzorcyzmom.
W ostatnich latach życia – na jej ciele, w charakterystycznych miejscach na stopach i dłoniach – pojawiły się niegojące się rany i blizny mogące być uznane za stygmaty. Sama Anneliese wyznała, iż doznaje objawień Najświętszej Marii Panny oraz Jezusa Chrystusa, którzy według niej podtrzymywali ją na duchu i zapewniali o tym, że zostanie świętą. Twierdziła także, że nawiedzały ją dusze zmarłych osób. Anneliese mówiła, że cierpi za kapłanów, w szczególności za tych, którzy nie wierzą w istnienie osobowego Szatana, oraz za młodzież niemiecką. Z zeznań ks. Ernsta Alta, kierownika duchowego Anneliese Michel, wynika że dziewczyna dobrowolnie przyjęła na siebie cierpienia związane z opętaniem, jako pokutę za grzechy innych ludzi (cierpienie ekspiacyjne). Cierpienia, jakich doświadczała, powodowały jednak, że pragnęła końca udręk i dlatego poddawała się egzorcyzmom
*Mi scusi! Sei signore bene? - wł. Przepraszam! Czy wszystko z panem w porządku?
*Si, grazie, sto bene - wł. Tak, dziękuję, wszystko w porządku.
*Five euros! Three bracelets! Good deal! - Pięć euro! Trzy bransoletki! Dobry interes!
Handlarze pamiątkami przechadzają się wśród turystów lub ludzi na takich wyglądających i próbują im opchnąć towar. Jest to nagminne w państwach z dobrze rozwiniętą turystyką, m.in. we Włoszech, Francji. Charakterystyczni są też ludzie, którzy np. rozdają róże, rzekomo za darmo, a potem upominają się o wysoką opłatę za kwiat. Szczególną "popularnością" w takich krajach cieszą się też teraz w związku z kryzysem emigracyjnym - czarnoskórzy mężczyźni sprzedający choćby breloczki. Tacy wędrujący handlarze zazwyczaj znają po angielsku kilka słów i często podają zawyżone ceny, ale można od nich często kupić też hurtowo pamiątki tańsze (co prawda raczej tandetne) niż na straganach.
*Mi dispiace - wł. Przepraszam.
*Che cosa sta succendo? - wł. Co się stało?
*Klasztor Sant'Onofrio - klasztor św. Onufrego. Kameralny średniowieczny klasztor z niesamowitymi krużgankami i tarasem widokowym na Rzym znajduje się przy ul. Passegiatta, wspinającej się na Jannikulum. To tajemnicze miejsce było rzymską siedzibą równie tajemniczego Zakonu Grobu Pańskiego (Bożogrobców).
*Bożogrobcy - Zakon Grobu Bożego w Jerozolimie - jest to zakon wywodzący się z założonej w 1099 r. przez Gotfryda z Bouillon kapituły. Dewiza: Deus to vult! (łac. Bóg tak chce!). Istnieje do dziś, należą do niego zarówno mężczyźni, jak i kobiety.
*Pius XII - Eugenio Maria Giuseppe Giovanni Pacelli, suweren Państwa Watykańskiego od 2 marca 1939 do 9 października 1958, papież w latach 1944–1958.
*Janikulum - wzgórze w obrębie Rzymu, stolicy Włoch, na prawym brzegu Tybru. Na jego szczycie stoi pomnik Giuseppe Garibaldiego. Mimo że jest jednym z najwyższych w granicach dzisiejszego Rzymu, nie jest zaliczany do historycznych siedmiu wzgórz; leży bowiem na zachód od Tybru i poza murami starożytnego miasta.
*Brama św. Anny - jedna z bram granicznych Watykanu, przy której przekraczaniu trzeba posiadać specjalną przepustkę. Bez przepustki można dostać się do Watykanu przez: Musei Vaticano, bazylikę św. Piotra i Aulę Pawła VI.
*Si, c'è qualche problema? - wł. Tak, jakiś problem?
*Tu verrai con ci - wł. Pójdziesz z nami.
*Terroristo... Bum!... Bomba! Terroristo?! Il ladro?! - wł. Terrorysta! Bum! Bomba! Terrorysta? Złodziej?!
* Ci hai dato uno spavento - wł. Nieźle nas przestraszyłeś!
*Calmati - wł. Uspokój się.
*È il mio lavoro - wł. To moja robota.
*Scusa per l'incoveniente - wł. Przepraszam za kłopot.
*Si prega di entrare e prendere un posto a sedere - wł. Proszę, wejdźcie i usiądźcie przy stole.
*Siamo spiacenti, ma dobbiamo rifiutare - wł. Wybacz, lecz musimy odmówić.
*Sì, il dovere chiama - wł. Tak, służba wzywa.
*Andare, ragazzo! - wł. Chodź, chłopcze!
*Buonasera - wł. Dobry wieczór.
*Sir Gilroy Ramsey - 'sir' to sposób w jaki uprzejmie należy zwracać się do starszych w języku angielskim, jednakże jest to także angielski tytuł honorowy, oznaczający lorda. Zwracając się do osoby posiadającej tytuł Sir, zwłaszcza w sytuacjach bardziej oficjalnych, należy używać formy Sir [imię], np. Sir Jeremy, a nie standardowej formy Mr. [nazwisko], np. Mr. Jones.
Ramsey - nazwisko pochodzenia anglo- saksońskiego.
Gilroy - imię pochodzenia gaelickiego, oznacza w "syna rudowłosego sługi" lub "syna sługi króla".
*Toshio Bianchi - Toshio to japońskie imię oznaczające: "sprawny mężczyzna". Natomiast 'Bianchi' to typowe włoskie nazwisko.
*Rein Wolfgang Egin - 'Rein' wymawia się jako "Rajn", bywa skrótem od imienia 'Reiner' (Rajna', Rajner). Imię 'Rin' powinno wymawiać się jako 'R-I-N', zgodnie z polską wymową, która jest do japońskiej podobna. Jednak w języku angielskim literę 'I' czyta się jako 'Aj', więc ktoś nieświadomy japońskiej wymowy mógłby przeczytać 'Rin' jako 'Rajn'. Wolfgang - czytane z polskim 'W', oznacza tyle co 'wilcza ścieżka'. Natomiast Egin to rodowe nazwisko matki Rina i Yukio - Yuri Egin.
*Matthieu Langlois - czyt. Matju Longlua. Imię i nazwisko pochodzenia francuskiego. Jest to możliwe, ponieważ Szwajcaria posiada cztery języki urzędowe: niemiecki, francuski, włoski i retoromański (romansz). Gwardziści pochodzą głównie z kantonów - Lucerna i Valais, a w tym drugim jednym z języków urzędowych jest właśnie francuski.
*Lacrimosa - kluczowy fragment "Requiem", czyli mszy żałobnej, skomponowanej przez Wolfganga Amadeusza Mozarta. Załączyłam link, by pokazać jak utwór brzmi grany na kościelnych organach.
*To jest fakt. Ktokolwiek był w Rzymie na pewno napotkał podobne źródełka, z których można się napić.
*Język japoński sam w sobie jest wyjątkowo uprzejmym językiem, pełnym zwrotów grzecznościowych i z niewielką ilością przekleństw. Z reguły, gdy obcokrajowcy uczą się jakiegoś języka, to przyjmują jego formę kanoniczną - uczą się wszystkich możliwych czasów, itp. Sama uczęszczałam na lekcje tego języka i moja nauczycielka - rodowita Japonka - pogrupowała nam zwroty na: a) potoczne, b) uprzejme (grzecznościowe) i c) turbogrzecznościowe. W tej ostatniej manierze mówi właśnie Toshio.
*Remus i Romulus - legendarni założyciele Rzymu. Według legendy Romulus i Remus byli wnukami króla miasta Alba Longa (dzisiejszego Castel Gandolfo), Numitora. Brat Numitora, Amuliusz, dokonał zamachu stanu, podczas którego króla uwięził, a jego córce Rei Sylwii nakazał zostać westalką i żyć w celibacie. Rea Sylwia, niepomna przestróg samozwańczego króla, zaszła jednak w ciążę i powiła bliźnięta, dwóch chłopców, których nazwano Romulus i Remus. Ich ojcem miał być nie, kto inny, tylko bóg Mars.
Amuliusz rozkazał utopić dzieci w rzece. Zamiar ten jednak się nie powiódł. Wrzucony do wody koszyk z chłopcami popłynął z prądem i utknął w jednej z zatoczek. Płacz dzieci usłyszała wilczyca, która zaczęła regularnie odwiedzać zatoczkę, by karmić dzieci własnym mlekiem. Wilczycę wyśledził pasterz królewski, znalazł koszyk z dziećmi i zaadoptował je.
Chłopcy wyrośli na dzielnych młodzieńców i doskonałych wojowników. Po osiągnięciu dorosłości Romulus i Remus dokonali zamachu stanu i przywrócili na tron prawowitego władcę Numitora. Po czym odeszli wraz z grupą młodzieży szukać nowej siedziby. Znaleźli ją nad Tybrem, gdzie było siedem wzgórz. Na jednym z nich postanowili założyć miasto.
W tym celu posłużyli się rytuałem auspicjów – polegającym na wyczytaniu woli bogów z lotu wielkich ptaków drapieżnych, jak orzeł czy sęp. Romulus, usadowiony na Palatynie zyskał lepszy omen od obserwującego z Awentynu Remusa. Gdy Remus upokorzony porażką zaczął drwić z brata wyznaczającego granicę przyszłego miasta, ten zabił go.
*Ciao - wł. Cześć!, to rodzaj pozdrowienia.
*Włosi - zresztą także Francuzi oraz inne narody Europy Zachodniej witają się w taki sposób, czy tego chcecie, czy nie. To oczywiście generalizacja, bo nie wchodzimy tu w indywidualne maniery każdego z osobna.
*Basilius D'Onofrio - Bazyli Syn Onufrego. Basilius to zlatynizowana forma starogreckiego imienia o podobnym brzmieniu, oznacza 'król'. 'D'Onofrio' to prawdziwe nazwisko, które w przekładzie znaczy dosłownie 'Syn Onufrego', jest czymś podobnym do patronimików w rodzaju angielskiego: "Johnson" - 'Syn Johna (Jana)'.
*Tarja Turunen - była wokalistka fińskiego zespołu symphonic metalowego - Nightwish.
Sharon den Adel - wokalistka holenderskiego zespołu symphonic metalowego - Within Temptation.
W ramach wyjaśnienia - nie wiemy, jakiej muzyki Rin lubi słuchać, bo Kazue Katou - o ile dobrze się orientuję - nam tego nie wyjawiła. Oba podane wyżej zespoły lubię, ale wybrałam je z dwóch powodów: 1. Głosy wokalistek są bardzo melodyjne, przyjemne dla ucha. Nie nazwałabym tego mocnym brzmieniem, ale jeżeli założymy, że Rin lubi muzykę rockową, to WT i Nightwish mogłyby być dla niego swego rodzaju "guilty pleasure", z którymi trochę by się krył. Słuchanie ich nie jest niczym złym, ale istnieje pewna ortodoksyjna grupa metalowców, od której można by za to dostać w zęby (mówię z własnego doświadczenia).
*Księżniczka Marguerita - to już mój własny wymysł. Marguerita to po polsku 'Małgorzata'. Użyłam tego imienia tutaj jako uosobienia delikatnej damy ze względu na swoje własne... wspomnienia? Margarita to imię księżniczki z legendy o zamku Sobień - jego ruiny mam w bliskim sąsiedztwie swojego miasta.
Ojciec Bazyli użył tego porównania, by pokazać jak idiotycznie zachowuje się Rin, siedząc i wzdychając do odległych wspomnień, niczym taki romantyczny kochanek do swej księżniczki Marguerity.
*Buonanotte - wł. Dobranoc.
*Św. Serafin z Montegranaro - Feliks de Nicola urodził się we włoskim Montegranaro k. Ankony w 1540 r. Beatyfikowany został w 1729 r. przez Benedykta XIII. Kanonizował go Klemens XIII w 1767 r. W bulli kanonizacyjnej napisał, iż Serafin, ten wielki analfabeta, był człowiekiem, który „wiedział jak czytać i rozumieć wielką księgę życia jaką jest nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus. Dlatego też zasługuje, by być wymienianym jako jego uczeń".
*Historiografia - dział piśmiennictwa obejmujący gatunki historyczne.
Hagiografia - dział piśmiennictwa obejmujący żywoty świętych.
*Neron - Lucius Domitius Ahenobarbus, po adopcji przez Klaudiusza Nero Claudius Caesar Drusus Germanicus - cesarz Rzymu z dynastii julijsko-klaudyjskiej, przybrany syn cesarza Klaudiusza i Agrypiny Młodszej (był jej dzieckiem z pierwszego małżeństwa z Gnejuszem Domicjuszem Ahenobarbusem), która to otruła swojego męża, by zapewnić synowi tron. Znany jest przede wszystkim z tego, że w okresie jego panowania miał miejsce Wielki Pożar Rzymu, za który obarczył on winą chrześcijan i zorganizował igrzyska, skazując na brutalną śmierć wielu z nich.
To porównanie jest wynikiem jednej z wielu teorii, jakoby za pożarem Rzymu stał sam Neron.
*Koloseum - amfiteratr w Rzymie.
*Gwardia Szwajcarska - piesza formacja wojskowa pełniąca rolę straży przybocznej papieża, formalnie istniejąca od XVI wieku.
Adekwatnie strojów gwardzistów, które opisywane są zdawkowo nieco dalej:
Strój po lewej to mundur noszony przez gwardzistów pełniących zwykłe, codzienne obowiązki, natomiast po prawej - bardziej paradny. Noszą go tradycyjnie gwardziści z placu św. Piotra.
*Emily Rose - imię użyte ze względu na popularność filmu "Egzorcyzmy Emily Rose", po prawdzie chodzi o pierwowzór Emily, czyli Anneliese Michel - niemiecką katoliczkę, którą przed śmiercią poddano egzorcyzmom.
W ostatnich latach życia – na jej ciele, w charakterystycznych miejscach na stopach i dłoniach – pojawiły się niegojące się rany i blizny mogące być uznane za stygmaty. Sama Anneliese wyznała, iż doznaje objawień Najświętszej Marii Panny oraz Jezusa Chrystusa, którzy według niej podtrzymywali ją na duchu i zapewniali o tym, że zostanie świętą. Twierdziła także, że nawiedzały ją dusze zmarłych osób. Anneliese mówiła, że cierpi za kapłanów, w szczególności za tych, którzy nie wierzą w istnienie osobowego Szatana, oraz za młodzież niemiecką. Z zeznań ks. Ernsta Alta, kierownika duchowego Anneliese Michel, wynika że dziewczyna dobrowolnie przyjęła na siebie cierpienia związane z opętaniem, jako pokutę za grzechy innych ludzi (cierpienie ekspiacyjne). Cierpienia, jakich doświadczała, powodowały jednak, że pragnęła końca udręk i dlatego poddawała się egzorcyzmom
*Mi scusi! Sei signore bene? - wł. Przepraszam! Czy wszystko z panem w porządku?
*Si, grazie, sto bene - wł. Tak, dziękuję, wszystko w porządku.
*Five euros! Three bracelets! Good deal! - Pięć euro! Trzy bransoletki! Dobry interes!
Handlarze pamiątkami przechadzają się wśród turystów lub ludzi na takich wyglądających i próbują im opchnąć towar. Jest to nagminne w państwach z dobrze rozwiniętą turystyką, m.in. we Włoszech, Francji. Charakterystyczni są też ludzie, którzy np. rozdają róże, rzekomo za darmo, a potem upominają się o wysoką opłatę za kwiat. Szczególną "popularnością" w takich krajach cieszą się też teraz w związku z kryzysem emigracyjnym - czarnoskórzy mężczyźni sprzedający choćby breloczki. Tacy wędrujący handlarze zazwyczaj znają po angielsku kilka słów i często podają zawyżone ceny, ale można od nich często kupić też hurtowo pamiątki tańsze (co prawda raczej tandetne) niż na straganach.
*Mi dispiace - wł. Przepraszam.
*Che cosa sta succendo? - wł. Co się stało?
*Klasztor Sant'Onofrio - klasztor św. Onufrego. Kameralny średniowieczny klasztor z niesamowitymi krużgankami i tarasem widokowym na Rzym znajduje się przy ul. Passegiatta, wspinającej się na Jannikulum. To tajemnicze miejsce było rzymską siedzibą równie tajemniczego Zakonu Grobu Pańskiego (Bożogrobców).
*Bożogrobcy - Zakon Grobu Bożego w Jerozolimie - jest to zakon wywodzący się z założonej w 1099 r. przez Gotfryda z Bouillon kapituły. Dewiza: Deus to vult! (łac. Bóg tak chce!). Istnieje do dziś, należą do niego zarówno mężczyźni, jak i kobiety.
*Pius XII - Eugenio Maria Giuseppe Giovanni Pacelli, suweren Państwa Watykańskiego od 2 marca 1939 do 9 października 1958, papież w latach 1944–1958.
*Janikulum - wzgórze w obrębie Rzymu, stolicy Włoch, na prawym brzegu Tybru. Na jego szczycie stoi pomnik Giuseppe Garibaldiego. Mimo że jest jednym z najwyższych w granicach dzisiejszego Rzymu, nie jest zaliczany do historycznych siedmiu wzgórz; leży bowiem na zachód od Tybru i poza murami starożytnego miasta.
*Brama św. Anny - jedna z bram granicznych Watykanu, przy której przekraczaniu trzeba posiadać specjalną przepustkę. Bez przepustki można dostać się do Watykanu przez: Musei Vaticano, bazylikę św. Piotra i Aulę Pawła VI.
*Si, c'è qualche problema? - wł. Tak, jakiś problem?
*Tu verrai con ci - wł. Pójdziesz z nami.
*Terroristo... Bum!... Bomba! Terroristo?! Il ladro?! - wł. Terrorysta! Bum! Bomba! Terrorysta? Złodziej?!
* Ci hai dato uno spavento - wł. Nieźle nas przestraszyłeś!
*Calmati - wł. Uspokój się.
*È il mio lavoro - wł. To moja robota.
*Scusa per l'incoveniente - wł. Przepraszam za kłopot.
*Si prega di entrare e prendere un posto a sedere - wł. Proszę, wejdźcie i usiądźcie przy stole.
*Siamo spiacenti, ma dobbiamo rifiutare - wł. Wybacz, lecz musimy odmówić.
*Sì, il dovere chiama - wł. Tak, służba wzywa.
*Andare, ragazzo! - wł. Chodź, chłopcze!
*Buonasera - wł. Dobry wieczór.
*Sir Gilroy Ramsey - 'sir' to sposób w jaki uprzejmie należy zwracać się do starszych w języku angielskim, jednakże jest to także angielski tytuł honorowy, oznaczający lorda. Zwracając się do osoby posiadającej tytuł Sir, zwłaszcza w sytuacjach bardziej oficjalnych, należy używać formy Sir [imię], np. Sir Jeremy, a nie standardowej formy Mr. [nazwisko], np. Mr. Jones.
Ramsey - nazwisko pochodzenia anglo- saksońskiego.
Gilroy - imię pochodzenia gaelickiego, oznacza w "syna rudowłosego sługi" lub "syna sługi króla".
WYJAŚNIENIA:
Około trzy lata temu odwiedziłam Włochy - zwiedziłam częściowo Rzym, Watykan, byłam również w San Marino, Asyżu i Wenecji - z tej wycieczki pochodzi część mojej wiedzy. Za kolejną dziękuję mojej mamie oraz ciotce - kobietom zakochanym w Państwie Włoskim. Resztę wypatrzyłam w internecie lub książkach, których akcja miała okazje dziać się w Rzymie.
Mimo tego researchu moja wiedza wciąż jest ograniczona, dlatego wiele rzeczy DOPOWIEDZIAŁAM sobie sama. Z tego powodu nie należy brać opisu miasta do końca poważnie i proszę nie pieklić się o szczegóły, które nie zgadzają się z prawdą - choć nie zabraniam poprawiania moich błędów. Ten Rzym, przedstawiony powyżej, został nakreślony przeze mnie i moją wyobraźnię, na poły prawdziwy, na poły dostosowany, aby mógł pełnić właściwe funkcje.
Należy choćby wspomnieć, że na terenie Rzymu nie stacjonują żadne zakony - o czym sam Rin wspominał w rozdziale. Jednakże akurat ta kwestia oraz to, dlaczego zakon serafinów jest taki specyficzne - zostaną wyjaśnione przy kolejnej okazji.
Akcja opowiadania toczy się ok. 2010 r., dlatego trwa pontyfikat Benedykta XVI. Dodać należy, że będę starała trzymać się nowinek technologicznych sprzed kilku lat. Boję się trochę, że popełnię jakąś wielką gafę (o ile jeszcze nie popełniłam!).
Ach i jeszcze jedno - kwestie po włosku są efektem zmiksowania tłumacza google z rozmówkami włosko-polskimi i zaśniedziałą znajomością tego języka przez moją mamę.
W końcu! Ileż można było czekać ;>
OdpowiedzUsuńJuż zabieram się za czytanie :D
Czuje się taki doedukowany po przeczytaniu tych wszyskich przypisów.
OdpowiedzUsuńRozdział świetny nowe miejsca, nowe postacie. Oczywiście czekamy na więcej ;-)
I oczywiście dziękuję za dedykacje ;-)
Usuń~Lili~
OdpowiedzUsuńWitam... Na tego bloga trafiłam zupełnie przypadkiem. Nawet nie wiem jak. Po prostu szukałam czegoś ciekawego do czytania. A tu proszę twoje opowiadanie spadło jak grom z jasnego nieba i bardzo mi się spodobało.
Mam nadzieje że zostanę poinformowana o nowej notce z chęcią przeczytam. I Zapraszam na swojego bloga
http://konoha-ninja-watashi-ami-desu.blog.onet.pl/
Hmm... mówiłaś, że pracujesz nad kolejnym rozdziałem, aber kiedy on się pojawi? *~*
OdpowiedzUsuńLovki, kisski i uściski <3
C.