wtorek, 13 grudnia 2016

Stasimon I - "Watykańskie lochy"

Witajcie. Zaprezentowany przed wami 'stasimon' jest retrospekcją, dającą wgląd na pobyt Rina w celi, jego przeżycia z tego okresu. Zawiera w sobie także kilka szczegółów ważnych dla świata przedstawionego, które być może z czasem staną się kluczowe.
Zapraszam do czytania. 
Pytanie dnia: Kim tak naprawdę jest Mephisto Pheles? 
Ps. Wiersz autorstwa mojego kolegi - Wolfganga. 


Wystąp z morza błękitu,

A nie doczekawszy świtu,

Zgaś w sobie płomień.


Pilnuj nocy.

 Ty mroku,

I ty Mroku,

Zgodnie dotrzymujcie mi kroku,

Wy, stróżujący nad czasem,
Wy, kryjący się przed jasnem
Światłem, wisicie widmem wronim
Nad każdym miastem i wsią mizerną,
Kiedy moc nieczysta, czart anioła goni,
Po śmierci słońca, w każdą noc ciemną.


Wy, stójcie przy mnie.

Straszcie, gańcie, pamiętajcie,

Kiedy ja zapominam.

Wy, oczy otwierajcie,

Kiedy ja zamykam.

Wy nasłuchujcie,

Kiedy ja zamieram.

mroku, ty, który mącisz w ludzi umysłach,

I ty Mroku, co tkwisz w ich ukrytych zmysłach,

Niech w was będzie moc ma i siła,
Przynieście horyzont, wybiła godzina.

Watykańskie lochy były dokładnie takie, jak je sobie wyobrażał. Mroczne, zimne i wilgotne. Wybudowano je pewnie z dwa tysiące lat temu, a wielokrotna przebudowa nigdy ich nie dosięgła.

Nie widział zbyt wiele w wątłym świetle oliwnych lamp, rozjaśniających długi, wąski korytarz. Jego cela była jedną z dziesiątek innych. Miała niski sufit zakończony gładkim łukiem sklepienia kolebkowego. Cegły, z których została zbudowana, musiały być starsze od samego Watykanu.

Wilgoć i stęchlizna wisiały w powietrzu, niczym jakieś makabryczne ozdoby, grubsze i cięższe od łańcuchów, którymi go skuto. W celi nie było okien. Najprawdopodobniej znajdowała się zbyt głęboko pod ziemią, aby takowe posiadać.

Nie trafił tutaj bez powodu.

Zbrodnia i kara – przypominał sobie. – Przyzwyczajaj się do wieczności, Rinie, bo przerw nie będzie.

Otoczony przez ciemność siedział w swej celi dniami i nocami. Właściwie nie wiedział, jak długo w niej tkwił. Nie był świadkiem wschodów ani zachodów Słońca, nie słyszał bicia dzwonów ani miarowego tykania wskazówek zegarka. Nie miał też telefonu, którego ekranem rozjaśniłby ciemność, choć na kilka godzin.

I tak nie znalazłby tutaj zasięgu. Czy skrzywdziłby kogokolwiek grając przez kwadrans w Candy Crush?*

Mrok, mrok i tylko mrok.

Czerń brudna, czerń stęchła. Niczym nie przypominała głębokiej, smolistej czerni, którą z dumą nosił na grzbiecie jego ukochany kot. Ta czerń była matowa. Jego oczy przywykły już do tego, że gdy spuszczał powieki – widział mrok, a gdy je otwierał – mrok wnikał mu w umysł.

Rzadko sypiał.

Poza celą miał problemy z przebudzeniem się o określonej godzinie, natomiast tutaj bał się przymknąć oczy. Bał się, że mrok otuli go i porwie, a on dołączy do kolekcji w szkatule wrzasków.

Wrzaski.

Gdy po raz pierwszy znalazł się w celi, były nie do zniesienia.

Pamiętał to jak dziś.


Kajdany ze srebra* paliły mu skórę, wywoływały wysoką gorączkę i bóle w klatce piersiowej, ale dumnie, niestrudzenie ciągnął je za sobą, gdy gwardziści prowadzili go długimi korytarzami posępnych lochów.

Nie wiedział, kiedy usłyszał je po raz pierwszy. Wrzaski wypełniły jego umysł. Były tak głośne, tak prawdziwe, tak dojmujące, że upadł na kolana. Miał wrażenie, jakby wraz z przestąpieniem kolejnego progu przyjął na barki ich krzyż.

Wydawało mu się, że gwardziści również to czuli. Nie rozumiał, co mówili. Słyszał tylko szybkie, paniczne komendy w języku włoskim. Dwaj z nich wzięli go pod pachy i zaczęli śpiewać coś, co brzmiało jak pieśń religijna. Krzyki przybrały na sile, gdy gwardziści, żołnierskim krokiem, podążyli w dół schodów z imieniem Maryi na ustach.

Nie mógł nic zrobić, jak tylko pozwolić się im ciągnąć, choć miał wrażenie, że słabnie.

Czuł się lekki jak piórko, a kajdany mu nie ciążyły. Nigdy wcześniej modlitwa tak na niego nie wpływała.

Chyba stracił przytomność na moment. Gdy jednak otworzył oczy, czuł się, jak gdyby ktoś przemocą wrzucił go w to obolałe ciało. Wszystkie dźwięki i wrażenia zmysłowe przybrały na sile, zaczęły wrzynać mu się w skórę, niczym zbyt ciasna bielizna.
Leżał tak przez dłuższy czas, odliczając w duchu od 1 do 100. Za każdym razem, kiedy się gubił, miał wrażenie, jakby oblewała go słona fala morza rzeczywistości. W gardle pojawiała się dławiąca gorycz, a posadzka okazywała się zimniejsza, niż pamiętał.

- Przebudź się, chłopcze. Z godziny na godzinę nie wyhodujesz w sobie choroby sierocej – odezwał się w ciemności kpiarski ton. – Do tego trzeba czasu! A my mamy przed sobą całą wieczność.

Znajomy głos przebijał się przez nieustającą kakofonię krzyków, wizgów rozpaczy i łoskotu, dochodzących z sąsiednich cel.

Rin lekko uniósł głowę i zacisnął powieki z całej siły, kiedy jaskrawe światło uderzyło go w twarz. Mógł przysiąc, że trafiło w to samo miejsce, gdzie jeszcze niedawno spoczęła z głośnym plaskiem dłoń jego brata.

- Pan Mephisto? – wychrypiał, po czym zamrugał, zdziwiony brzmieniem swojego głosu.

- A któżby inny? Kogoż innego mogliby wtrącić do obrzydliwych, śmierdzących padliną, grzybem i dżumą, watykańskich lochów? Kogoż, jeśli nie mnie – Honorowego Rycerza Zakonu Prawdziwego Krzyża, dyrektora Akademii i przywódcy japońskiej filii zakonu, biznesmena, wojownika, egzorcysty i filantropa?

- Mnie – odparł krótko chłopak, podpierając się na łokciach. – I setki innych.

- Marne pocieszenie, doprawdy – prychnął Mephisto. – I nie nazywaj mnie już tak. Nawet w myślach. Czas na zmiany, szczególne zmiany... Co myślisz o imieniu Lou Cipher*? Zbyt pretensjonalne?

Wzruszył ramionami, nie znalazłszy żadnej właściwej odpowiedzi w zakamarkach swojego umysłu.

- Mógłby pan przygasić...? – poprosił, odchrząkując.
- Jakże to tak? Lou Cipher lśni nawet w ciemności lochów, zwą go Gwiazdą Zaranną, Ojcem Kłamstwa, Nosicielem Światła.
- Mnie będą nazywać ślepcem, jak tak dalej pójdzie – mruknął pod nosem Rin. 
Mephisto pstryknął palcami i światło zmatowiało, przechodząc w formę półblasku — poświaty, wypełniającej obie cele. Rin potrzebował chwili, by jego oczy dostosowały się do nowych warunków otoczenia.
Rozejrzał się po celi. W tym świetle widział wszystkie jej detale – każdy załom w ścianie, ziejące chłodem szpary między kamieniami, drewnianą pryczę wyłożoną słomą, zasłaną wypłowiałym kocem. W kącie pomieszczenia stało także wiadro na odchody.

- Zadowolony z nowego lokum? Gdyby nie ja, to byłbyś już przyzwyczajony. Ile to minęło? Dwa miesiące? Trzy? Ach, tak. Trzy miesiące gniłbyś już w tej celi. Pomyśl, Rinie, trzy miesiące z wieczności mniej, jakaż to ulga.

- Widzę, że humor panu dopisuje.

- Nie mogę zawieść moich fanów, nawet w takiej sytuacji...

Rin przysunął się do krawędzi celi, słysząc nieprzyjemny zgrzyt łańcuchów, sunących po posadzce. Czuł ich ciężar i chłód żelaza, z którego zostały wykonane, ale nie mógł umieścić w czasie chwili, gdy został skuty.

- Jakim cudem może pan wciąż używać tego całego demonicznego czary-mary?

Mephisto prychnął pogardliwie w swojej celi.

Chłopak obserwował oświetloną sylwetkę byłego dyrektora akademii w celi naprzeciwko. Księcia piekieł pozbawiono jego ukochanych, ekscentrycznych fatałaszków, a zastąpiono je zwykłą tuniką, jak u wszystkich więźniów. Miał włosy w nieładzie, jakby od wielu godzin rwał się za nie, klnąc, na czym to świat stoi.

- W przeciwieństwie do ciebie, nie noszę kajdan, chłopcze – odparł Mephisto. – Może i jestem zamknięty w kręgu, ale ci partacze ze stolicy nie pozbawili mnie wszystkich asów z rękawa. I są tego świadomi. Gra się jeszcze nie skończyła. Ba! Dopiero się zaczęła.

- Zapomnij, że pytałem.

Rin westchnął i odwrócił się od demona, następnie wstał i ciągnąc za sobą łańcuchy, rzucił się na pryczę. To nie był najlepszy pomysł. Zatrzeszczała i ugięła się pod jego ciężarem, a on niemal dotknął ciałem posadzki. Wydarł spod siebie koc, by zarzucić go na swoje wychłodzone ciało.

- Nie ignoruj mnie, chłopcze.

Nie interesowała go gra.

Od samego początku chciał tylko jednej rzeczy: bezpieczeństwa dla siebie i Yukio. A kiedy już był na dobrej drodze do stabilizacji, przystosował się do dziennego rytmu nauki i treningów, nauczył się współpracy, zyskał przyjaciół, wtedy to wszystko posypało się jak domek z kart.

Co stanowiło przyczynę jego klęski?

Lekkomyślność? Tak.

Porywczość? Oczywiście.

Głupota? Jak najbardziej
Nie bez powodu była pierwszym z dziewięciu szatańskich grzechów.

Chora rozgrywka pomiędzy psychopatycznym demonem, zajmującym celę naprzeciwko, a jakimś nieznanym przeciwnikiem (a może po prostu resztą świata?)? Bingo!

Mephisto mógł myśleć o Ziemi, o Assiah, jako swoim osobistym placu zabaw, ale Rin nie zamierzał dłużej być jedną z jego zabawek. Miał przed sobą całą wieczność w odmętach watykańskich lochów. Nie zamierzał skończyć choćby i piętro niżej.

- Radzę ci, z czystej dobroci serca, chłopcze: nie ignoruj mnie.

- Akurat – parsknął Rin, przyciskając do ucha lichą poszewkę pełną słomy, która miała mu służyć za substytut poduszki. – Ty przecież nie masz serca, Mephy.

Blask przybrał na sile. Chłopak czuł to i widział nawet przez zamknięte powieki. Postanowił jednak czekać. Mephisto w końcu osłabnie i się znudzi. Może, kiedy już wartownik przybędzie z jedzeniem, chłopak powie mu o wyczynach starego demona, a ten zakuje go w kajdany? Skrępuje go łańcuchami? Wyegzorcyzmuje?

NIE IGNORUJ MNIE.

Głos zupełnie nie z tej Ziemi rozbrzmiał hukiem w głowie Rina, a ten gwałtownie poderwał się na pryczy, opadając na nią równie szybko. Rozległ się trzask desek, przypominający uderzenie piorunów i chłopak wylądował na kamiennej posadzce, czując drzazgi wbijające mu się w ramiona.

- Czy ty się nigdy nie uczysz na swoich błędach, Rinie Okumuro?

Leżał nieruchomo, udając ogłuszonego.
- Czyżbym musiał powtórzyć ten niecny proceder? Muszę cię poinformować, że mnie to również nie sprawia przyjemności, a w dodatku marnuję na to sporo energii... 
- Przemawiając do mnie, też za wiele nie osiągniesz. 
- Od kiedy jesteśmy na „ty”, panie Okumuro?

- A gdzie „chłopcze” lub „Rinie”? Nagle zebrało ci się na uprzejmości, Mephy? Zdaje się, że nie myślałeś o nich, kiedy nasyłałeś na mnie Amaymona*, prawda? Oczywiście, że nie. Ponieważ gra, gra, Mephisto Phelesie, to ona liczy się dla ciebie najbardziej, bardziej niż czyjekolwiek życie, choćbyś miał za cenę jednego błędu wylądować na wieczność w cuchnącej celi.

Chłopak poczuł, jak niewidzialna siła uniosła go nad ziemię, zniewoliła w niewyczuwalnym uścisku, aż wreszcie niespodziewanie uwolniła, nim udało mu się dotknąć sufitu.

- Nie musiałeś jej zabijać – wycedził Mephisto z drugiej celi.

Dyszał. Męczył się.

Nie kłamał więc, kiedy mówił, że marnuje sporo energii, używając magii w celi. W dodatku zamknięto go w kręgu – cokolwiek to znaczyło.

- Ale to zrobiłem.

Rin podniósł się na kolana i opierając się na ramie, pozostałej ze zniszczonej pryczy, wstał. Łańcuchy dzwoniły, informując księcia piekieł o każdym jego poruszeniu w ciemności.

- I teraz spędzę tu dożywocie.

- Niekoniecznie.

Chłopak zmarszczył brwi, ale o nic nie zapytał. Mephisto jednak sam udzielił mu odpowiedzi:

- Mogą cię też zabić. Kara śmierci wśród egzorcystów nie jest czymś niezwykłym. Sam skazałem na taki los wielu ludzi.

Rin parsknął.

- Łącznie ze mną.

- Niekoniecznie.

Zacisnął zęby, czując przypływ irytacji na kolejną wypowiedź Mephista. Nie wiedział, czy uda mu się wytrzymać wieczność w towarzystwie tak denerwującego sąsiada. Przez chwilę zastanawiał się, czy kara śmierci nie byłaby lepsza. Uwolniłby się od wyrzutów sumienia, nie musiałby znosić Mephisto, ciało przestałoby mu tak dokuczać – same plusy.

Tym razem demon, jakby na złość Rinowi, nie dokończył myśli.

Chłopak owinął się kocem i podszedł bliżej krat.

- Czego ty chcesz? Jeżeli towarzystwa, to wybacz, ale nienawidzę cię każdą komórką swojego ciała i nie mam ochoty z nikim rozmawiać.

- Patrzcie go – prychnął Mephisto – jaki buntowniczy, myślałby kto, że już dorósł i wie, że ostra gadka w połączeniu z tupaniem nóżką mu nie pomoże.

- Zabawne, bo to samo mógłbym powiedzieć o tobie.

W tym momencie niewidzialna siła cisnęła nim o ścianę, wybijając całe powietrze z płuc. Rin padł na twarz, próbując złapać oddech i powstrzymać nadchodzącą palpitację.

- Jestem prawie pewien, że to, co robisz, jest w jakiś sposób nielegalne... – wydusił z siebie po chwili.

- Znajdujemy się w piekle doczesnym, Rinie Okumuro, tu wszystko jest legalne. Oczywiście, poza ucieczką.

- Oczywiście – wykrztusił.

Ledwie chwilę po tym osunął się w ciemność i nawet słabe krzyki Mephisto, odbijające się wewnątrz jego czaszki nie mogły zmusić go do przebudzenia. Zemdlał.

Gdy znów się przebudził, jego twarz ochlapała lodowata woda. W świetle lampy oliwnej spoglądali na niego dwaj strażnicy. Mężczyźni nie czekali, aż całkiem się ocknie.

Wzięli go pod ramiona i wytargali na korytarz.

Chłopak nieprzytomnie rozglądał się na boki, zerkał do cel, poszukując źródeł żałosnych wrzasków. Widział istoty, które być może kiedyś wyglądały jak mężczyźni i kobiety, obserwował przelotnie, jak ściskali kraty cel, wyciągali ręce z długimi pazurami w kierunku strażników.

W wielu więziennych izbach dostrzegał zaledwie sterty łachmanów lub leżące bezwładnie ciała, wstrząsane od czasu do czasu cierpiętniczymi szlochami.

Powrót wyglądał podobnie, lecz w jego trakcie był bardziej przytomny. Szedł, pobrzękując kajdanami i mniej śmiało zaglądał do mijanych cel. Otaczali go gwardziści, doliczył się aż siedmiu żołnierzy, którzy tak jak poprzednio – śpiewali religijne pieśni, aby dodać sobie otuchy w czasie przejścia korytarzem.

Tuż przed celą Rin zaczął stawiać opór. Wiedział, że to bezcelowe, ale nie potrafił inaczej. Czuł, jakby bunt został zapisany w jego umyśle – nigdy nie ulegaj, nie okazuj pokory, zawsze walcz z tymi, którzy cię uciskają.

Zarzucił skute ramiona na szyję gwardzisty i podskoczywszy, zderzył się z nim czołem. Gdy ten opadł, Rin odskoczył, unikając nadchodzącego ciosu gwardzistów. Uderzył plecami w ścianę oddzielającą dwie cele. Cudem powstrzymał nogi przed załamaniem się pod nim. Stawy drżały pod nim, zupełnie jakby były zbyt słabe, aby utrzymać ciężar jego ciała.

Zaczął biec w kierunku, z którego go przyprowadzili.

Był zbyt słaby, żeby stawić im opór, ale wciąż miał wystarczająco siły, żeby uciekać. Wykorzystał jeden ze swoich licznych atutów w walce – szybkość.

Gwardziści również nie mogli narzekać na brak tej zalety. Deptali mu po piętach, a w takim miejscu nie miał szans zmylić ich w żaden sposób. Brakowało bocznych korytarzy, czy naw, w których mógłby się ukryć, jego jedyną nadzieją było dotarcie do schodów, choć nie wiedział jeszcze, co zrobi potem.

Następnym, co poczuł, był niesamowity ból, rozdzierający go od środka, oraz pieczenie na całym froncie ciała – od palców u stóp, po samo czoło.

Obudził się w swojej celi, mokry od potu i – jak się okazało po bliższych oględzinach – krwi, cały obolały oraz pełen żalu. Nie miał pewności, co mu strzeliło do głowy, gdy postanowił uciec gwardzistom.

Podniósł się, ale nie było to wcale łatwe. Musiał doczołgać się do najbliższej ściany, usiąść pod nią i zapierając się nogami, sunąć w górę po kamiennej ścianie, aż oparł ciężar ciała na piętach. Zafundował przy tym swoim plecom taki masaż, że jego skutki odczuwał jeszcze przez następny kwadrans.

- Sądziłem, że wreszcie zmądrzałeś, Rinie Okumuro. Myliłem się.
Nie powstrzymał udręczonego jęku, który opuścił jego usta, gdy zdał sobie sprawę z obecności Mephista.

- Pewnie cię zasmuciłem? – odburknął chłopak.

- Och nie, nie. Wręcz przeciwnie. Uradowałeś mnie, chłopcze. Gdybyś zmądrzał, nasza gra nie byłaby już taka zabawna. Stałbyś się taki jak wszyscy ci nadęci egzorcyści wyższego szczebla. Jako młody, niedojrzały człowiek jesteś nieprzewidywalny, zaskakujący, masz świeży umysł, bazujesz na instynkcie, a nie latach wpojonej nauki.

- Cóż, to dobrze, że raczej szybko zakończyłem swoją edukację – mruknął pod nosem.

Rin zaczął rozglądać się za swoim kocem, ale nigdzie go nie znalazł. Poczuł natychmiastowy przypływ irytacji i pulsujący ból w skroniach. Koc był jedynym źródłem ciepła w tym wilgotnym lochu, jego zbroją i tarczą, w której mógł się skulić i na chwilę zapomnieć, gdzie się znajduje. Może gwardziści zabrali go w ramach kary za tamten wybryk?

W złości kopnął pryczę, a raczej to, co z niej pozostało. Chwycił drewnianą ramę i cisnął nią o ścianę, ta zaś rozpadła się na części.

Trzęsąc się z tłumionego gniewu, zamiótł w jedno miejsce rozsypaną słomę, a następnie usiadł na niej, przyciągnął kolana do piersi i oplótł je ramionami. Tkwił tak przez jakiś czas, a złość i żałość buzowały w nim na przemian, gdy wspominał swój głupi występek, oraz utratę koca. Nawet nie zauważył, kiedy zasnął.

Nie spał długo. Nie zdążył nawet zapaść w głęboki sen, gdy znów otworzył oczy, by zatopić wzrok w ciemności celi.

Rozprostował nogi i przejechał opuszkami palców po ramionach. Miał wrażenie, jakby jego skórę pokrywał dziwny pancerz, który pękał pod każdym jego ruchem. Poślinił palec i przesunął nim po swoim bicepsie, a następnie umieścił znów w ustach.

Krew.

Bez zastanowienia zadał pytanie:

- Co się właściwie stało, kiedy dobiegłem do schodów?

- Ciekawe, że dopiero teraz o to pytasz, Rinie.

- Chciałbym wiedzieć, czemu jestem upaćkany krwią.

- Wywołuje to w tobie dyskomfort? Czy tak?

- Myślę, że dla każdego normalnego człowieka bycie upaćkanym krwią jest nieprzyjemne.

- Och, ale ty, chłopcze, nie jesteś normalnym człowiekiem...

- Odpowiesz na moje pytanie, czy nie?

- Z przyjemnością – Mephisto westchnął. – Zostałeś spętany. I nie mam tu na myśli łańcuchów, którymi tak z rozkoszą potrząsasz. Spętanie jest rodzajem czaru wiążącego. Jedna z wielu rzeczy, które egzorcyści przejęli od wiedźm po Wielkiej Inkwizycji.

- Na czym polega?

- Hmm... Łatwiej będzie wskazać – stwierdził były Rycerz Honorowy. – Powiedz, chłopcze, kiedy wtrącili cię do lochów, straciłeś przytomność, prawda? – kiedy Rin skinął głową, ten kontynuował: - Czy po przebudzeniu nie poczułeś, że czegoś brakuje?

- Brakuje?

Mephisto westchnął.

- Na twoim miejscu poszukałbym ogona – rzekł.

Rin poczuł, że traci grunt pod nogami i osunął się na podłogę. Zakręciło mu się w głowie. Prawda spadła na niego niczym grom z jasnego nieba. Przełykając zbierającą się w gardle żółć, sięgnął ku swojej kości ogonowej tylko po to, by natknąć się na ziejącą pustkę.

Dopiero wówczas dreszcze bólu wstrząsnęły jego ciałem.

- Ludzie mówią na to ‘szok pourazowy’, aczkolwiek nie sądzę, aby takie zjawisko mogło utrzymać się przez dłuższy czas... Chociaż wątpię, aby ktokolwiek kiedykolwiek przeprowadzał badania na półdemonach, zwłaszcza twojego kalibru, Rinie.

Usiadł pod ścianą, starając się zignorować palący ból w kości ogonowej. Bardzo chciało mu się pić, ale nigdzie nie widział szklanki z wodą. Wcześniej stała blisko krat obok pustego talerza po skromnym śniadaniu. Przypomniał sobie, że powinno w niej zostać choćby kilka kropel wody.

Oblizał suche wargi.

- Spragniony?

Nie odwrócił się, nie podskoczył, nawet nie drgnął na dźwięk głosu Mephisto. Domyślał się, że demon nie zamierza go zostawić w spokoju.

- Może – mruknął.

- Przygotuj się na rozczarowanie, chłopcze – oznajmił współwięzień. – W tym więzieniu rzadko poją, rzadko karmią i praktycznie nigdy nikogo nie wypuszczają.

- Czyli czeka mnie śmierć głodowa?

- Och, ależ nie! Gdzieżby! To by było zbyt proste. Tak jak wielu naszych braci i sióstr, posiadasz zdolność regeneracji – przypomniał Mephisto. – Twój organizm będzie wyniszczany przez głód, będzie tak głodny, że zacznie pożerać sam siebie, demon zaś w tobie zacznie walczyć o przetrwanie. Co głód zniszczy, demoniczny gen odbuduje. Jednakże taka regeneracja wymaga dużych pokładów energii, której logischerweise* – nie dostarczysz swemu ciału. Popadniesz w swoisty letarg. Stracisz świadomość tego, co dziej...

- Nie wyjaśniłeś mi do końca, na czym polega spętanie* – wciął się Rin.

Nie wiedział, jak długo wytrzyma w takich warunkach. Obcowanie z Mephistem było trudne, kiedy ten pełnił funkcję dyrektora szkoły, a co dopiero, teraz gdy zostali skazani na wieczność w swoim towarzystwie.

Prawdopodobnie – dodał w myślach chłopak. – Przecież mogą mnie jeszcze zabić.

- Wiesz już, że mają twój ogon – zauważył Mephisto. – Moje kondolencje, swoją drogą. Ogon był jedyną widoczną dla ludzkiego oka emanacją twoich mocy i pochodzenia. Ucięty działa niczym relikwia*.

- Jak szczątki świętych? – zdumiał się Rin.

- Oczywiście – odparł demon. – Na przestrzeni wieków relikwie stały się wielce pożądanymi amuletami. Nie zliczysz ilu egzorcystów, czy szlachetnych – chrząknął – wojowników, używało ich dla ochrony przed złymi mocami lub by zapewnić sobie powodzenie w walce.

- I mój ogon będzie teraz amuletem jakiegoś egzorcysty? – wzdrygnął się. – To obrzydliwe i... cholera, niepokojące.

- Nie – zaprzeczył automatycznie Mephisto. – Wątpię. Tak długo, jak jesteś tu zamknięty, ogon bardziej przyda się jako pęto. Czarownice zazwyczaj by kogoś spętać, używają w tym celu jego włosów lub jakiejś osobistej rzeczy. Rzucają czar, którego szczegółów na razie ci nie zdradzę, i dopóki posiadają pęto, mogą kontrolować osobę spętaną.

- To... coś jak voodoo?

- I tak, i nie. Ma podobne właściwości, owszem, ale nie takie same. Demony też się pęta. Słyszałeś pewnie historie o ludziach skłaniających naszych braci do czynienia im usług?

- Coś tam słyszałem – mruknął, starając się odszukać w pamięci lekcje o doktorze Fauście*. – Ale myślałem, że... wiesz, cyrograf i te sprawy.

- Takie układy też się zdarzają – przyznał Mephisto. – Nawet częściej. Jednakże jeżeli śmiertelnik jest wystarczająco sprytny, obyty i ma silną aurę, to może demona spętać i zmusić go do wykonywania swojej woli.

- Czyli egzorcyści z Watykanu ucięli mi ogon, aby przy jego pomocy mnie kontrolować?

- Egzorcyści lub wiedźmy z sabatu w Volsinii* – sprecyzował demon. – Od Błękitnej Nocy i śmierci Lydii Gregory nie było w szeregach Zakonu kogoś, kto tak dobrze radziłby sobie z magią. Chyba że ukrywali to przede mną – prychnął.

- Przed tobą można cokolwiek ukryć?

Poczuł, jak ogarnia go chłód.

- Nie jestem Bogiem, mój chłopcze – rzekł. – Nie mam daru wszechwiedzy. Co prawda niewiele można przede mną ukryć, lecz nawet ta jedna mała niewiadoma potrafi przyczynić się do tragedii.

- Tym właśnie jest odsiadka tutaj? Tragedią?

- Och, nie, nie. Pieśń kozła*, Rinie, zawsze ma nieszczęśliwy koniec. Ci, przed którymi wieczność rozpostarła swe ramiona, nie podlegają fatum. Ta pieczęć ze złota kiedyś się skruszy, natomiast mnie nie nadgryzie ani ząb czasu, ani ci maluczcy egzorcyści.

Zamilkł i nie odzywał się przez długi czas. Rin nie prowokował rozmowy. Był wdzięczny za ciszę. Musiał uporządkować sobie w głowie wszystko to, co powiedział mu były dyrektor Akademii.

Ciemność otuliła go i po pewnym czasie przestał odczuwać zimno. O tym, że żyje, przypominał mu drażniący ból głowy, wywołany najprawdopodobniej przez głód.
Został spętany, bo ktoś z góry rzucił czar na jego ogon. Ciekawe, co właściwie z nim zrobili.

Spalili futro i skórę, a kości zmielili na proszek? Może przesypali to wszystko do woreczków, które potem nosili na szyi, niczym amulety.

A może umieścili go w gablocie?

Może jakiś Paladyn nosił go przy pasie?

Na samą myśl było mu niedobrze. Zwłaszcza że ostatni pomysł otworzył w jego głowie obraz tego bubka – Arthura Augusta Angela. Skrzywił się odruchowo. Widział go zaledwie przez kilkanaście minut i zdążył znienawidzić.

Spętali mnie – przypomniał sobie. – To ważniejsze niż ten blond świr.

Jakkolwiek dokonali tej magii, poczuł na własnej skórze jej możliwości. Był pewien, że niewidzialna ściana, na którą wpadł, gdy próbował uciec, miała związek z czarem. No cóż, przynajmniej próbował.

Myślał też o Mephisto. Stary demon gadał od rzeczy, jak zwykle zresztą, lecz w zakamarkach jego kwiecistych wypowiedzi tkwiła jakaś niepokojąca prawda. To był zaledwie jej zaczątek, niewielki fragment, lecz Rin miał pewność, że to sekret, który zna niewielu.

Johann Faust V.

Mephisto Pheles.

Lou Cipher.

Te wszystkie nazwy należały do jednej istoty.

Rin przeczuwał jednak, że żadne z nich nie było jego prawdziwym imieniem.
Ból doskwierał chłopakowi tak mocno, iż jedyną drogą ucieczki okazał się sen. Po wielu próbach i nagłych przebudzeniach udało mu się zasnąć. Śnił bez snów, ogarnięty czernią. Pośród nieprzebytej ciemności wciąż słyszał krzyki udręczonych. Zapomniał zapytać o nich Mephisto.

Zrobię to później – stwierdził w myślach. – Mam przecież całą wieczność.

Wieczność okazała się krótsza, niż się tego spodziewał.

Trwała zaledwie czterdzieści cztery noce.

~*~
PRZYPISY:
Candy Crush - gra/aplikacja na telefon. Polega na dobieraniu cukierków w celu zdobycia punktów, ilość ruchów jest ograniczona. Gra raczej monotonna, ale według wielu ludzi zajmująca.
Kajdany ze srebra - według wielu źródeł srebro działa szkodliwie na nadnaturalne istoty, m.in. stąd mit o zabijaniu wilkołaków srebrnymi kulami.
Lou Cipher - czyt. 'Lu Sajfer', zapis i odczyt podobny jest brzmieniem do angielskiego: "Lucifer" - "Lusifer". W mandze zostało ujawnione, że dyrektor Akademii nie jest Mefistofelesem, lecz innym demonem, "Mephisto Pheles" to zaś jego pseudonim. Pomyślałam, że przy zmianie tożsamości Mephy mógłby posłużyć się podobnym trickiem - pozując na innego demona.
Nosiciel Światła - Lucyfer. Po łacinie: "lux ferre" - "nosić światło". Stąd też pochodzi łacińskie miano tego demona. Po grecku nazywa się 'Phosphorus' czyli 'fosfor'. Z kolei imię 'Rin' w kanji = 'fosfor'. Taka ciekawostka.
Amaymon - w anime i mandze imię brata Mephisto zostaje zapisane jako 'Amaimon', co po japońsku może znaczyć: 'amai mono' - słodkie rzeczy, jednakże w demonologii istnieje demon o imieniu Amaymon, władca jednego z piekielnych królestw, który ma Asmodeusza na swoich posługach.
Logischerweise - niem. logicznie (użyte w zdaniu: "logicznie rzecz biorąc").

 Dziewięć szatańskich grzechów - czyli dziewięć grzechów według satanizmu. To jedna z doktryn satanizmu, która jest właściwie odbiciem siedmiu grzechów głównych znanych nam z Biblii. Satanizm wyróżnia następujące grzechy: głupotę, pretensjonalność, solipsyzm, okłamywanie siebie, mentalność tłumu (pogoń za tłumem), brak perspektyw, zapominanie o dawnych ortodoksjach, kontrproduktywna duma i brak estetyk (preferencji). Jeżeli kogoś interesują objaśnienia, na czym kolejne grzechy polegają, polecam skorzystać ze strony "kościoła" Szatana: churchofsatan.com. Wystarczy wpisać w Google: "Nine satanic sins".
Doktor Faust - bohater dramatu Johanna Wolfganga von Goethego, pt. "Faust".
Tematem utworu jest zakład Boga z Mefistofelesem, o duszę tytułowego doktora Fausta. Faust ma ją oddać diabłu, gdy zasmakuje pełni szczęścia i wypowie słowa: trwaj chwilo, jesteś piękna. Pierwowzorem postaci Fausta był Johann Georg Faust (ok. 1480–1540) – niemiecki alchemik, astrolog i wędrowny naukowiec, autor traktatu alchemicznego Zmuszenie piekła.  Faust stał się symbolem człowieka, który zawiera pakt z szatanem, aby poznać tajemnicę istnienia.
Relikwie - jeżeli ktoś przeczytał "Krzyżaków", a ja niestety przeczytałam, to może pamięta człowieka imieniem Sanderus, który handlował amuletami i religiami. To była dość popularna praktyka w średniowieczu, mimo braku aprobaty ze strony kościoła. Relikwie - czyli kawałki ubrań, rzeczy należące do świętych i fragmenty ich ciał - były uważane za amulety przynoszące szczęście lub odpędzające złe duchy. Tacy handlarze zazwyczaj opychali fałszywki, ale biznes to biznes, a tonący nawet brzytwy się chwyci.
Spętanie - to czarodziejski rytuał, który zaczerpnęłam z serii książek Josepha Delaneya - "Kroniki Wardstone". Działa tak, jak opisuje Mephisto - wiedźma zdobywa, np. twój włos i rzuca na niego czar. W ten sposób może sprawić, że nie będziesz w stanie się od niej oddalić, gdyż sprawi ci to niemiłosierny ból. Może wykorzystać ten czar by zadać swojej ofierze cierpienie z dużej odległości lub utrzymać ją pod swoją kontrolą. Wiedźmom z Pendle udało się spętać (na krótki czas) samego Szatana.
Volsinii - to starożytne etruskie miasto, jako ostatnie z Etrurii zostało zdobyte przez Rzymian, było m.in siedzibą kultu. Do dziś można podziwiać jego ruiny w Lacjum (region). Jego rzymskim sukcesorem zostało miasteczko Bolsena, które istnieje do dzisiaj. Czarownice istniały także w kulturach rzymskich i etruskich, lecz pod innymi postaciami. Wydaje mi się, że Volsinii byłoby dobrym miejscem na sabat.
Pieśń kozła - tragedia, z greckiego: 'tragos' - kozioł i 'ode' - pieśń. 

2 komentarze:

  1. A więc Rin trafił do ciupy o.O i znalazł się tam też Mephisto a może powinienem powiedzieć Lou Cipher xd
    Ciekawe czy Riniwaty kiedyś coś opowieo rozmowiez tym Inkwizytorem co go wsadził.
    Rozdział świetny, troche przypomina początek twojego drugiego blogao Ao.
    Daję okejke i z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg historii o Rinie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurde przypał ... dopiero dzisiaj się skapłem że to RETROSPEKCJA ... niektórym nawet wielkie litery nie pomogą :P ciekawe czy to 44 ma jakiś głębszy sens jest to w końcu liczba mistrzów, z góry skazana na sukces.

      Usuń